Kiedy na wszelkie sposoby odmieniamy określenie „frustracja, sfrustrowany, frustrat”, przeważnie chcemy odnieść się do przeżycia albo reakcji emocjonalnej doświadczanej jako coś niechcianego i obciążającego np. mentalny dobrostan. Czujemy się przytłoczeni negatywnością frustracji. Możemy jednak odnaleźć w niej siłę i nowe źródło energii, jeśli spojrzymy na nią pod nieco innym kątem.
Gdziekolwiek jesteśmy na ścieżce życia, jeśli sięgniemy pamięcią w przeszłość i zadamy sobie pytanie o przyczyny pozytywnych zmian… i zapytamy samych siebie: „Dlaczego właściwie jestem tu, gdzie jestem? Czemu nie zatrzymałam / nie zatrzymałem się gdzieś wcześniej? Dlaczego zdawałem na studia… złożyłam aplikację na wyższe stanowisko… poszukałam innej pracy…?”… Przecież nie dlatego, że na poprzednim etapie byliśmy tak bardzo szczęśliwi, chwaliliśmy sobie status społeczny czy zarobki. Również nie dlatego, abyśmy mieli obawiać się nowej, zwiększonej odpowiedzialności. Oczywiście mogły i na pewno były w tamtej poprzedniej sytuacji elementy dobre, ale coś jednak uwierało – czyli frustrowało.
Niektóre z kluczowych powodów frustracji to brak znaczących podwyżek wynagrodzenia, zbytnie obciążenie pracą, obowiązki zbyt przyziemne i rutynowe, brak uznania środowiska i/lub przełożonych, czyli takie okoliczności, które motywują do rozmaitych działań.
Czym jest frustracja?
W popularnej bajce Ezopa głodny lis, nie mogąc dosięgnąć wysoko rosnących winogron, krzyknął ze złością, że owoce są niedojrzałe. Nie osiągnął celu, ale zamiast ocenić sytuację na trzeźwo, wybrał nieprawdę jako wytłumaczenie niepowodzenia. Tak samo postępują osoby, które nie osiągnęły celu i obwiniają wszystkich dookoła. Czują się sfrustrowane i reagują w sposób, który nie przyniesie korzyści ani im samym, ani innym (gdyby lis, zamiast oczerniać winogrona, poszukał żyrafy, oboje mogliby cieszyć się smaczną przekąską…). Ale czy bajkowy lis miał prawo czuć frustrację? Oczywiście.
Określenie „frustracja” pochodzi od łacińskiego słowa frustra (co oznacza „na darmo, na próżno”, określenie to pięknie rezonuje w powiedzeniu frustra vivit qui nemini podest – co możemy przetłumaczyć: „na próżno żyje ten, który nikomu nie przynosi pożytku”). Wspomniane powiedzenie odnosi się do efektu angażowania się w puste działanie, na które zużywa się energię, nie uzyskując żadnego rezultatu (materialnego, ekonomicznego czy osobistego), ale też działanie pożyteczne, ale jednak nieprzynoszące zakładanych wyników.
W otaczającej nas naturze panuje taki porządek, że procesy dają jakiś efekt. Nawet jeśli drzewo usycha, widzimy, jak próchno użyźnia glebę. W świecie ludzi jest trochę trudniej, bo podejmując działanie, przeważnie zakładamy cel, który nie zawsze osiągamy. Wtedy właśnie pojawia się frustracja, a więc uczucie bezsilności.
W pewnym sensie odczuwanie frustracji jest nieuniknione, jeśli cel nie zostanie osiągnięty. Mimo to – co często nam umyka, gdy utożsamiamy frustrację wyłącznie z negatywnymi konsekwencjami – pozostawia wybór jednej z dwóch ścieżek:
- można dostosować swoje działania, czyli włożyć więcej wysiłku lub podjąć inną, funkcjonalną czynność (lis mógłby wytężyć się i skoczyć wyżej albo poszukać pokarmu w zasięgu swoich możliwości),
- albo można zrezygnować, powtarzając narrację z bajki Ezopa (winogrona są kwaśne, niedojrzałe, niesmaczne i nie ma po co po nie sięgać).
Możemy się domyślać, że Ezop miał na myśli nie tylko dezawuowanie dotychczasowych marzeń, ale również inny wariant „zakwaszania winogron” – obciążanie innych albo obiektywnych okoliczności winą za niepowodzenie.
Niestety, osób podążających za bajką Ezopa jest znacznie więcej. Co gorsza, ci, którzy coś osiągnęli, stają się dla tych rozczarowanych żywym wyrzutem za to, że ponieśli klęskę; trudno się przyznać otwarcie, ale niemal wszyscy znają tę reakcję z własnego doświadczenia. W głębi ducha tłucze się podejrzenie samego siebie o lenistwo, zaniedbanie, o obawy, które sparaliżowały. A że naturalną reakcją jest próba ochrony własnego wizerunku, trzeba te podejrzenia wyprzeć, zastąpić przerzuceniem odpowiedzialności na innych. W ten sposób naprawdę wpadamy w pułapkę wiecznego niepowodzenia.
Ważne!
Frustracja, jak nieuchwytna pajęczyna, potrafi omotać i przypominać nie tylko o porażkach, ale i o chwilach zwycięstwa. Osoby schwytane w jej sieć, chociaż się szarpią i krzyczą, że zawinił świat, w rzeczywistości krzywdzą samych siebie, budując w podświadomości własny obraz nieudacznika…
Zdrowa frustracja?
Karolina sporo wie o frustracji. Tak wspomina pewne doświadczenia z przeszłości:
„Jako dziecko uprawiałam gimnastykę artystyczną, a to jest sport nie tylko trudny fizycznie, ale obciążający psychicznie. Żeby mieć nadzieję cokolwiek osiągnąć, trzeba zaczynać właściwie w wieku przedszkolnym, najpóźniej w pierwszych klasach podstawówki. Kiedy inne dzieci się bawią, ty trenujesz. Owszem, dla pięcioletniej dziewczynki to jest zabawa, ale wkrótce się okazuje, że masz talent i wtedy wpadasz w rutynę prawdziwej pracy, a więc w treningi, ćwiczenia, nawet i kilka godzin dziennie. Na podstawie wspomnień swoich i jak przeżywały to koleżanki klubowe, powiem, że to w sumie pryszcz, bo wykonujesz coraz bardziej skomplikowane układy i masz poczucie, że idziesz naprzód. Niepowodzeń jednak nie da się uniknąć. Gdy jakiś element sprawia szczególną trudność, gdy zaliczasz upadek albo szarfa się plącze i to setny raz, pojawia się frustracja. Ale żyjesz z nią, bo w końcu ci się udaje i wtedy radość jest tym większa, im było ciężej”.