Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Udzielanie rad nie jest darem, który posiadają tylko wybrani – tej sztuki można się nauczyć. To umiejętność godna polecenia, bo mogą na niej skorzystać obie strony. Jak zatem powinno się udzielać rad? Na co uważać? Co brać pod uwagę? Co w przypadku, gdy doradzamy komuś, kto wcale o tę radę nie prosi?

Do zobrazowania zagadnienia doradzania posłużą mi dwie sceny, które rozegrały się przed moimi oczami w czasie wakacyjnej przerwy. Przenieśmy się zatem na chwilę nad polskie morze.

Zamki na piasku a udzielanie rad

Bohaterami tej historii są dzieci w wieku przedszkolnym, nazwijmy je Fran i Kieran, aby nie zdradzać ich płci (te imiona można nadawać dzieciom w Polsce, więc może maluchy naprawdę się tak nazywały?). Oboje wznosili na plaży zamki z piasku.

Łopatka, kubełek, konewka – czegóż więcej potrzeba? W przypadku Fran, jak się okazuje, pilnie potrzebna była siedząca w pobliżu osoba dorosła (płci też nie zdradzam), z zapałem udzielająca rad. „Podsyp więcej na dole, to się nie zawali” – podpowiada dorosły. Dziecko posłusznie umacnia fundament wieży. „Nie, nie polewaj tak bardzo, poczekaj, aż cała woda wsiąknie” – Fran unosi dzióbek konewki, pozwala zastygnąć kształtnym blankom. Dostaje wskazówki dotyczące najlepszych kamyczków dla wymurowania dziedzińca… Zamek prezentuje się okazale.

Kieran natomiast radośnie kopała, może nieco chaotycznie, a część uformowanych przez nią murów z piasku chyliła się i kruszyła. Rodzic niby to patrzył w ekran komórki, ale od czasu do czasu rzucał okiem na pracę pociechy. Milczał, nie robił grymasów, nie ingerował. Ukończona budowla przedstawiała trudny do opisania widok, a na jej szczycie powiewała chorągiew z chusteczki obwiązanej wokół patyka od lodów. Dopiero gdy dziecko podskoczyło bliżej swojego dorosłego towarzystwa, wołając: „No i jak?”, usłyszało powiedziane z uśmiechem: „To twoje samodzielne? Nikt ci nie pomagał? Bomba!”.

Ważne!
Historie Fran i Kieran pokazują, że mieliśmy do czynienia z dwoma stylami sprawowania rodzicielstwa (ang. parenting).

Nie postąpiłam jednak jak rasowa dziennikarka, nie przeprowadziłam wywiadów, nie pogłębiłam – pozostajemy więc wyłącznie z powyższymi winietkami. Co jednak może wynikać z poczynionych obserwacji?

Doradzanie jako element wychowania

Są rodzice, którzy jako niezbędny element wychowania, dowód troski o rozwój dziecka, uważają doradzanie. Ostatecznie to oni są starsi, bardziej doświadczeni, poza tym chcą wyłącznie dobra swojej pociechy, więc ich rady nie mogą być złe. Z zasady. Obiektywnie zdajemy sobie sprawę, że to ostatnie niekoniecznie jest prawdą: jeśli rada dotyczy kwestii praktycznych, to doświadczenie wywiedzione z dawnych lat w szybko zmieniającym się świecie może się zdezaktualizować. Dobro dziecka też można postrzegać w kontekście własnych wartości, które niekoniecznie są adekwatne do norm społecznych czy chociażby do charakteru dziecka czy jego potencjału.

Są również rodzice, którzy dobrze pamiętają, jak sami odbierali rodzicielskie porady (czasem jako krępujące, ograniczające ich prawo do samostanowienia). Warto zapytać, czy osoba dorosła, która postanowiła nie doradzać, ryzykuje? Czy może odpowiednia rada w odpowiedniej chwili uratuje czyjeś życie? Nie zawsze pozwalanie, by dochodzić do prawd samemu i odnajdywać drogę w gąszczu pokrętnych ścieżek, jest wyrazem troski.

Dzieci też mają pewien styl zachowania, częściowo zakorzeniony we wrodzonym temperamencie, częściowo ukształtowany w reakcji na doświadczenia, na rodzicielską socjalizację. Ten styl jednak też nie wyklucza alternatyw. Być może Fran w innych momentach odrzuca rodzicielskie rady, ale wtedy akurat regularnie przerywała pracę, by zwracać się po inspiracje i wskazówki. Być może Kieran zna swoje ograniczenia i gdy trzeba, pokornie prosi o pomoc. Być może Fran wyrośnie na osobę samodzielną, a Kieran nie. Dziękujemy im za obrazki, które pomogły uwidocznić różnicę między dawaniem rad i dawaniem wolności – niekoniecznie przesądzając, co „się powinno”.

Korzyści dla obu stron