Nauczono nas, że chwalenie się jest rzeczą naganną. Przez kilkanaście szkolnych lat intensywnie wzmacniamy nawyki mówienia (i myślenia) o sobie w kategoriach tego, co robimy źle. W ten sposób kultywujemy skłonność do samokrytycyzmu. Przesadnego, automatycznego, czasem bezrefleksyjnego. Takie nastawienie (samokrytyczne) często praktykujemy później również w pracy, nie dostrzegając swoich sukcesów, nie przypisując sobie zasług. Jak można to zmienić i okazać sobie trochę samowspółczucia?
Kiedy w trakcie warsztatów treningu umiejętności psychologicznych uczestnicy mają zapisać swoje trzy dowolnie wybrane negatywne cechy albo trzy błędy, które popełnili w ciągu ostatniego tygodnia (miesiąca), wykonanie tego zadania zajmuje im najwyżej dwie minuty i nie wywołuje zbytniego dyskomfortu. Z napisaniem trzech cech pozytywnych czy sukcesów już nie jest tak łatwo. Kręcą się, marszczą czoła, ssą końcówkę ołówka, wzdychają… Niektórzy stwierdzają, że nie potrafią zakończyć zadania, większość potrzebuje kilku minut, nawet pięciu.
Czasem prosi się uczestników o odczytanie zapisków na głos. Jedna po drugiej osoba w miarę swobodnie ujawnia swoje wady czy błędy, ale przed odczytaniem zalet, które sobie przypisują, krygują się i wiercą. Spuszczone oczy, cichy głos. Pamiętam np. takie zajęcia, w trakcie których dziewiętnastoletnia dziewczyna (matura ze świetnymi wynikami, wolontariat w „Szlachetnej Paczce”) odmówiła wykonania zadania, a gdy współprowadzący próbował ją namówić, by jednak się zmobilizowała…, obrzuciła go wściekłym spojrzeniem i wybiegła z sali. Znalazłam ją na korytarzu, płaczącą ze zdenerwowania. „Nie potrafię o tym mówić głośno” – żaliła się potem. „Nigdy tego nie robiłam” – dodała.
Trening samokrytycyzmu
Trening samokrytycyzmu w naszym społeczeństwie zaczyna się od najmłodszych lat. W ramach tzw. szkolnej kultury błędu nauczyciele nie tylko informują uczniów o popełnionych błędach (sama w sobie taka informacja jest pożyteczna i pedagog nie powinien jej zatajać), rzecz w czym innym – w traktowaniu ich jako czegoś, co nie powinno się zdarzyć, co jest złe. Słynny „czerwony długopis” – kto z nas nie pamięta kartek pokreślonych złowróżbnymi krechami? Kto z nas usłyszał kiedykolwiek zachętę, by nie wstydzić się, ale podjąć zadania, którego nie jesteśmy pewni? Kto w latach szkolnych utwierdził się w przekonaniu, że popełnić błąd wcale nie musi oznaczać hańbę, ale otwarcie drzwi na proces uczenia się?
Sama w sobie umiejętność przyznania się do pomyłki czy nieszczególnie chwalebnej cechy zła nie jest, ale przede wszystkim wtedy, gdy mamy odwagę ujrzeć samych siebie w prawdziwym świetle i wyciągnąć wnioski. Taka umiejętność musi jednak czemuś służyć. Jakimi przymiotnikami opisać można szkodliwą samokrytykę? Otóż, jest ona:
- przesadna,
- uogólniona („zrobiłam błąd ortograficzny w dyktandzie” to konkret, „absolutnie nie umiem pisać poprawnie” to fałszywe przejaskrawienie),
- bezrefleksyjna.
Samokrytycyzm automatyczny oznacza, że pewne bodźce wyzwalają reakcję, zanim zdążymy pomyśleć i sformułować świadomie jej kształt. Te bodźce to najczęściej pochwały innych („Ależ smaczne ciasto!” – „Naprawdę? To jakiś cud, bo normalnie to wszystko przypalam…”) albo pytanie o samoocenę („Piotrusiu, co powiesz o swoim obrazku?” – „Wiem, że mogłem się bardziej postarać, lepiej pokolorować”, zamiast „Fajnie, że mama jest podobna do prawdziwej, chociaż mogłem dać więcej kolorów”).
Bezrefleksyjność oznacza, że samokrytyczne wypowiedzi padają z naszych ust albo pojawiają się w naszych myślach nie po to, by stanowić punkt wyjścia do analizy naprawczej, ale by wypełnić społeczną tradycję. „Człowiek prawy nie jest samochwałą”. Takie reakcje, uprawiane latami i codziennie, zamieniają się w sposób, w jaki myślimy o sobie samych; w jaki budujemy narrację swojego życia.
Tak często przypisujemy przyczyny za sukcesy i powodzenia czynnikom zewnętrznym (np. „Miałam szczęście, że mnie przyjęli na te studia, chociaż było tylko tylu kandydatów”). To lepiej pasuje do obrazu osoby nie tyle kompletnie nieudanej, ale skłonnej do popełniania błędów i bardziej zasługującej na krytykę niż pochwały. Kiedy taki nawyk zamienia się w postawę życiową, sprawia, że możemy faktycznie być autorami własnych porażek na zasadzie samospełniającej się przepowiedni.
Myśli w naszych głowach
Warto zrobić eksperyment: od rana nastawić wewnętrzny kompas na wykrywanie samokrytycznych myśli. Jeśli do wieczora pojawi się nie więcej niż dwie czy trzy, w dodatku naprawdę uzasadnione i przemyślane, to możecie porzucić dalszą lekturę. Jakoś jednak czuję, że wiele osób będzie czytać dalej…