Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Wyzwania związane z dziecięcą ciekawością kojarzą się zwykle z serią pytań „dlaczego?”. Dorośli bywają znużeni udzielaniem na nie odpowiedzi, tym bardziej że czasami sami ich nie znają. Nie ukrywajmy: przedszkolaki potrafią niekiedy poruszać kwestie fundamentalne, niemal filozoficzne, które budzą wątpliwości nie tylko nauczycieli i rodziców, lecz także badaczy i największych myślicieli. Jak odpowiadać na pytania „małych” ludzi na „wielkie” tematy?

Dlaczego…? Dlaczego…? Dlaczego?

Chociaż pytania z gatunku „Dlaczego…?”, zwłaszcza te występujące seriami, nie tyle wywołują konsternację dorosłych, ile przede wszystkim powodują znużenie, a niekiedy nawet irytację, są dobrym punktem wyjścia do rozważań o istocie dziecięcych pytań w ogóle. Pytania „Dlaczego…?” wynikają z naturalnej dziecięcej ciekawości i są jednym z intuicyjnych sposobów poznawania świata. To, że jedna odpowiedź generuje kolejne pytania, jest zrozumiałe, ponieważ granica między wiedzą a niewiedzą bywa bardzo cienka (co charakteryzuje także „ciekawskich” dorosłych). Co więcej, pytania typu „Dlaczego…?” dotyczą często fundamentalnych kwestii lub zjawisk, na które zabiegani dorośli już dawno przestali zwracać uwagę. 

Przykładowo, pytanie „Dlaczego niebo jest niebieskie?” może początkowo wydawać się infantylne, ale po chwili zastanowienia większość z nas, dorosłych, powinna chyba stwierdzić, że… w sumie to „nie wiadomo”. To, że niebo jest niebieskie, wynika ze złożonych procesów fizykochemicznych i sama muszę przyznać, że nie jestem w stanie powiedzieć jakich (bez sięgania po poradę „wujka Google’a”). Tym samym dziecięce pytania obnażają nie tylko niewiedzę dorosłych, lecz także ich stereotypowe przekonania oraz fakt, że raczej wydaje nam się, że wiemy, niż że rzeczywiście wiemy. 

Chcąc poradzić sobie z tą niekomfortową niekompetencją, dorośli sięgają niekiedy po pewne mechanizmy kompensacyjne. Jednym z nich jest ganienie dziecka za zadawanie zbyt wielu pytań lub – co jeszcze gorsze – udzielanie odpowiedzi typu „I tak nie zrozumiesz”, „Po co ci to wiedzieć?”. Takie odpowiedzi to prawdziwi „mordercy” dziecięcej ciekawości, ponieważ budują przekonanie, że jest ona niepożądana lub co najmniej niepotrzebna.

Aby konstruktywnie odpowiedzieć na dziecięce pytania typu „Dlaczego…?”, warto pamiętać o prostych zasadach: 

  • Po pierwsze, odpowiadamy zgodnie z prawdą, bez stosowania wyjaśnień magicznych typu „Aniołki malują niebo na niebiesko”. Jeżeli – tak jak w omawianym przykładzie koloru nieba – nie jesteśmy w stanie podać odpowiedzi od razu, po prostu powiedzmy dziecku: „Nie wiem, ale się dowiem” lub „Sprawdźmy razem”. 
  • Po drugie, pamiętajmy, że wyjaśnienia encyklopedyczne będą zbyt zawiłe, zwłaszcza dla młodszych dzieci. Warto zastąpić je parafrazą w języku dopasowanym do możliwości poznawczych dzieci, ujętą w prostych zdaniach. Nie będzie to oczywiście definicja wyczerpująca wszystkie aspekty zjawiska, ale raczej jej „tymczasowa” wersja.

Czym się różnią chłopcy od dziewczynek?

Wydaje się, że kategoria płci jest jedną z kluczowych dla tożsamości jednostki. Co więcej, w procesie socjalizacji dzieci bardzo szybko „dowiadują się”, co to znaczy „być dziewczynką/chłopcem” (zgodnej z dyskursem gender dla danej kultury). Pomimo dostrzegania fizycznych cech i społecznych oczekiwań związanych z ich płcią przedszkolaki miewają jednak dość mętne wyobrażenie o płci przeciwnej. Tu warto dodać, że postrzeganie kategorii seksualności przez dzieci jest mocno uwarunkowane przez wartości wyznawane przez ich rodziców. Poruszanie tematu różnic płciowych dla jednych rodziców może stanowić naturalną część wychowania, a dla innych – być próbą seksualizacji dzieci.

Kolejna wątpliwość dotyczy języka narracji o płci. Wydaje się, że ze względów językowych i kulturowych słownik opisu męskich genitaliów jest bardziej neutralny, natomiast określenia opisujące genitalia żeńskie są w dużej mierze infantylne lub wulgarne. Jeżeli chłopcy mają „penisy” lub „siusiaki”, to czy dziewczynki mają „waginy”, „cipki”, „pusie”, a może „muszelki”? Moim zdaniem żadne z przedstawionych określeń nie jest neutralne – co gorsza, część z nich można uznać właśnie za wulgarne lub infantylne.