Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

STAN PRAWNY NA 8 LIPCA 2021 A po zdalnej szkole…matura Opracowała: Zofia Grudzińska: psycholog, nauczycielka języka angielskiego, współzałożycielka i koordynatorka ruchu społecznego Obywatele dla Edukacji, w swojej pracy stosuje podejście ,,autonomii ucznia” Znamy już pierwsze wyniki tegorocznych matur – 5 lipca Centralna Komisja Egzaminacyjna podała informacje dotyczące tych zdających, którzy do egzaminów przystąpili w pierwszym terminie, czyli w maju. Grupa osób, które zdawały w drugim (czerwcowym) terminie, jest na tyle niewielka, że ogłoszone wyniki można potraktować jako reprezentatywne dla wszystkich zdających. Należy przypomnieć, że tegoroczni maturzyści przygotowywali się właściwie wyłącznie w trybie zdalnym, gdyż szkoła przestała oferować naukę w trybie rzeczywistym przez niemal całe drugie półroczne zeszłego roku, by powrócić do zajęć online po zaledwie dwóch miesiącach roku szkolnego 2020/2021. Można więc powiedzieć, że uczniowie przygotowywali się niemal samodzielnie, nie byli wprawdzie pozbawieni regularnego kontaktu z nauczycielami, ale mieli ogromnie ograniczony czas indywidualnych konsultacji z nimi. Nie należy też zapominać, że technologia cyfrowa co prawda umożliwiła wirtualne lekcje, ale ich specyfika w dużym stopniu usztywniała tok komunikacji – np. w trakcie ewentualnych prac w zespołach, nauczyciele mieli ograniczone możliwości błyskawicznego reagowania, utrudniona była też komunikacja między uczniami. I nie ma się tu co cieszyć, że „przynajmniej nie mogli ściągać od siebie nawzajem”, bo maturzyści, jeśli faktycznie ściągają to albo nie zrozumieli, że przygotowanie do matury jest w ich własnym interesie, albo bronią się w ten sposób przed patologicznymi zabiegami nauczycielskimi. Można założyć, że tegoroczne doświadczenie premiowało osoby, które czy to z natury, czy dzięki uprzednim działaniom pedagogów umieją uczyć się samodzielnie, na własną rękę szukać informacji i potwierdzać ich wiarygodność, rozumować i wyciągać wnioski, a także tych którzy umieją też rozpoznać obszar własnej ignorancji czy błędu i wiedzą, kiedy należy skorzystać ze wsparcia nauczyciela. Nie sposób oprzeć się refleksji, że gdyby system szkolny reagował na rekomendacje ekspertów edukacyjnych i przeorganizował się tak, by kompetencje samodzielnego uczenia się postawiono na równi z przyswajaniem wiedzy podanej – o ile nie wyżej – szok szkoły zdalnej można by wydatnie osłabić. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, chociaż oby to doświadczenie czegoś nas, nauczycieli, nauczyło. Tymczasem spójrzmy na tegoroczny „urobek”. Wymagania Tegoroczni maturzyści, aby w ogóle zdać, musieli zaliczyć wyłącznie przedmioty na poziomie podstawowym, z progiem 30 proc. – inaczej niż w poprzednich latach, gdy obowiązkowo trzeba było przystąpić do przynajmniej jednego przedmiotu na poziomie rozszerzonym (ale nie wyznaczono progu zaliczenia). Warto przypomnieć, że matura nie jest obowiązkowa, a przystępujący do niej przeważnie chcą uczyć się dalej, czyli czeka ich rekrutacja na studia wyższe. Zapewne są jakieś uczelnie, które na niektóre kierunki nie wymagają zdanego przedmiotu na poziomie rozszerzonym (aby zdecydowanie wykluczyć taką możliwość, należałoby przeprowadzić żmudną kwerendę wszystkich kierunków na wszystkich uczelniach w kraju), jednak można przyjąć, że bez matury na poziomie rozszerzonym ciężko się dostać na studia dziennie. Pewne szanse daje rekrutacja wrześniowa i wysokie wyniki na poziomie podstawowym, „w przeciwnym razie zostają studia zaoczne” – czyli przeważnie płatne. W tym rozumowaniu pomijam kwestię poziomu nauczania na danej uczelni i wybranym kierunku. Jeśli więc ktoś zdaje maturę tylko po to, by mieć jakieś (płatne) szanse na uzyskanie dyplomu licencjata, a może nawet magistra – droga jest otwarta. Z możliwości przystąpienia do matury wyłącznie na poziomie podstawowym, skorzystało około 15 proc. maturzystów – głównie uczniowie techników. Można się domyślać, że poczynili takie kroki, ponieważ mają już teraz szansę na zatrudnienie, a będą uzupełniać wymogi maturalne w kolejnych latach. Na liczące się uczelnie lepiej było przystąpić do dwóch lub trzech egzaminów na poziomie rozszerzonym, co uczyniła jedna trzecia ogółu zdających. Byli również rekordziści, którzy zdecydowali się zdawać nawet pięć przedmiotów! Centyle rządzą Dla pozostałych, czyli większości, liczą się wyniki egzaminów z przedmiotów na poziomie rozszerzonym. Tego nie zmienią żadne ułatwienia wprowadzane odgórnie ze względu na wyjątkowe warunki nauki (chociaż sama idea była słuszna). Egzaminy zdają wszyscy kandydaci na studia, a uczelnie biorą pod uwagę nie tyle liczbę punktów, ile ich przełożenie na wynik centylowy. Określa on pozycję uzyskanego wyniku na tle wyników całej populacji zdających. Dlatego ta sama liczba punktów, np. 50 z WOS, oznaczała miejsce na 83 centylu (wśród 17 proc. najlepszych), a z języka polskiego zaledwie w połowie stawki. A kto zdawał język angielski i uzyskał 85 proc., znalazł się dopiero w 71 centylu. Tu rozegrała się największa walka – przypomnijmy, że w tym roku właśnie dla języków obcych najbardziej drastycznie obniżono oczekiwania. Czy skala centylowa świadczy o trudności arkusza egzaminacyjnego? Niekoniecznie. Odzwierciedla ona raczej poziom zdawalności w danym roku. Można jednak spojrzeć na wyniki zarówno procentowe, jak i centylowe od innej strony. Jeśli w większości systemów edukacyjnych przyjmuje się za oś odcięcia poziom 50 proc., poniżej której egzaminowany nie zalicza – to na tegorocznym egzaminie maturalnym matematykę „zdało” zaledwie 25 proc. absolwentów szkół średnich (osiągający 50 proc. znaleźli się w 75 centylu), a cała reszta, czyli trzy czwarte egzaminowanych, dostała mniej niż połowę punktów. Ważne: nie mówimy o poziomie podstawowym, obowiązkowym dla wszystkich. Mówimy o osobach, które świadomie zdecydowały się na egzamin z tego akurat przedmiotu, zapewne zamierzając aplikować na kierunki ścisłe. W dodatku wyniki te uzyskaliśmy w roku, w którym oczekiwania zaniżono w stosunku do lat poprzednich! I to dopiero jest nieco przerażające. Zdani i odrzuceni Przedstawiciele resortu wyniki maturalne oceniają pozytywnie: matura „wypadła dobrze, jej wyniki są analogiczne do minionego roku” – twierdzi wiceminister edukacji i nauki Tomasz Rzymkowski. Można się zastanowić, czy przy tak łagodnie określonych wymaganiach (30 proc. na trzech egzaminach o podstawowym progu trudności) fakt, że jedna na cztery zdające osoby nie zaliczyła wszystkich przedmiotów, a blisko osiem proc. nie kwalifikuje się do poprawki, określenie, że matura , a więc i system przygotowania do niej, „wypadł dobrze” nie jest przesadą. Można (należałoby!) solidnie przeanalizować sporą rozbieżność w zdawalności między liceami (81 proc.) a technikami (64 proc., co dziesiąty absolwent technikum musi poczekać rok na kolejne podejście). Dodatkowo – różnica w wynikach osiąganych na egzaminach na poziomie rozszerzonym jest na korzyść liceów również w przedmiotach ścisłych, a nawet tu jest ona największa (licealiści z fizyki, chemii i matematyki osiągali wyniki do 25 proc. wyższe niż absolwenci techników, pomimo, że przecież to szkoły raczej o profilu ścisłym…). Z kronikarskiej ścisłości odnotujmy, że zdający egzamin z języka mniejszości narodowej (ukraińskiego, białoruskiego czy litewskiego) osiągnęli średnią 100 proc.! Jest źle, czy jednak jakoś się udało? Należy załamywać ręce, czy raczej, jak przedstawiciel ministerstwa, cieszyć się, że po trudnym okresie nauki zdalnej ogół maturzystów wyszedł z twarzą? To naprawdę zależy od punktu siedzenia, a dokładniej mówiąc – nie sposób uogólniać ani w jedną, ani w drugą stronę. Agregowane wyniki to przecież wyłącznie suma indywidualnych losów, które w przyszłości mogą zmienić trajektorię. Nie wszyscy maturalni prymusi zrealizują swoje naukowe ambicje, nie każdy, kto oblał, zaprzepaścił wszystkie szanse na owocną karierę po wyższych studiach. Czego wszystkim, niezależnie od tego, jakie informacje dostali 5 lipca, szczerze życzymy.