Dostęp do serwisu wygasł w dniu . Kliknij "wznów dostęp", aby nadal korzystać z bogactwa treści, eksperckiej wiedzy, wzorów, dokumentów i aktualności oświatowych.
Witaj na Platformie MM.
Zaloguj się, aby korzystać z dostępu do zakupionych serwisów.
Możesz również swobodnie przeglądać zasoby Platformy bez logowania, ale tylko w ograniczonej wersji demonstracyjnej.
Chcesz sprawdzić zawartość niezbędników i czasopism? Zyskaj 14 dni pełnego dostępu całkowicie za darmo i bez zobowiązań.
Nadopiekuńczy rodzice
Opracowała: Zofia Grudzińska, psycholog, nauczycielka języka angielskiego, współzałożycielka
i koordynatorka ruchu społecznego Obywatele dla Edukacji
Jakiś czas temu wraz z koleżanką odwiedziłyśmy przyjaciół z dzieciństwa. Wtedy też poznałyśmy ich pięcioletnią córkę. Oczarowała mnie rezolutna dziewuszka – swobodnie się ze mną przywitała, rozsądnie odpowiadała na pytania o najmilsze wspomnienia z wakacji. Nagle, po mniej więcej kwadransie sielanki, Krysia oświadczyła: „To ja lecę” i… wyszła. Koleżanka zdębiała. „Gdzie ona poszła?” – spytała rodziców. „Akurat przygotowują w przedszkolu niespodziankę dla rodziców” – usłyszałyśmy. Przedszkole, jak się okazało, było oddalone o dwie przecznice. „Ale na skrzyżowaniu jest sygnalizacja” – dodał uspokajająco tata dziewczynki. Koleżanki to nie przekonało, wykrzyknęła z oburzeniem: „Mój Wojtuś ma dwanaście lat, ale wszędzie go odwożę! Przecież mogłoby mu się coś stać…”.
Kto z czytelników też pomyślał, że rodzice dali pokaz karygodnej niefrasobliwości? Pięciolatka, samodzielnie pokonująca skrzyżowanie, może być skrajnym przykładem realizacji hasła samodzielności dziecka. A gdyby przedszkole mieściło się na tej samej ulicy, powiedzmy, 300 m dalej? A gdyby droga zakładała przejście przez park? W krótkiej ankiecie uzyskałam dużą zgodność odpowiedzi. „Pięć lat to zbyt mało, żeby wypuszczać dziecko samo z domu bez opieki”. Może się bawić na podwórku, ale w zasięgu wzroku rodziców.
Opis innych przypadków
Dwunastolatek chce samodzielnie zdecydować, jak spędzi wakacje. Rodzice przedstawią kilka wariantów i wysłuchają argumentacji syna, który odmawia wyjazdu na zagraniczną wycieczkę, bo woli zostać w domu i bawić się z kolegami. Będzie jadł obiady u kolegi. Czy to odpowiedzialni rodzice? Przeczącej odpowiedzi udzielą znajomi, którzy wciąż organizują wspólne wyjazdy dla swoich dzieci (już studentów).
Szesnastolatka dostaje pewną niezależność finansową, rodzice zapewniają śniadania i kolacje oraz odzież; negocjują miesięczną kwotę na pozostałe wydatki (obiady, bilet komunikacji miejskiej, wyposażenie szkolne i własne przyjemności). Rozsądnie dysponując wydatkami, można z niej odłożyć kilkaset złotych rocznie, które przydadzą się, żeby sfinansować jakiś wyjazd wakacyjny. Eksperyment się udał: młoda dziewczyna znakomicie radzi sobie potem na studiach, mając stypendium i dorywcze prace. Często pożycza koleżankom, które zostały na utrzymaniu rodziców, ale nie umieją odpowiednio zagospodarować dość pokaźnych kwot.
Przecież… pięciolatka mogłaby zostać napadnięta w parku, dwunastolatek mógłby pod nieobecność rodziców całymi nocami siedzieć przy komputerze, szesnastolatka bez ograniczeń kupować narkotyki.
Jak mawiał Tewje, niezapomniany bohater Skrzypka na dachu, „z trzeciej strony” czarne scenariusze można tworzyć do każdej sytuacji. Czy wobec tego najlepszym wyjściem jest zamknięcie dziecka w domu do osiągnięcia pełnoletności? Jaka postawa rodzicielska jest prawidłowa – tzw. zimny wychów czy duża ostrożność? Nietrudno wyrokować, że najlepszy jest złoty środek, a w podjęciu konkretnych decyzji trzeba rozważyć daną sytuację. Trudniej posługiwać się tą mądrością, gdy wokół coraz powszechniej zwycięża moda na „helikopterowanie”.
Rodzice helikoptery
Określenie „rodzica helikoptera” („śmigłowca”) zostało po raz pierwszy użyte w książce dr. Haima Ginotta Parents & Teenagers z 1969 r. przez nastolatków, którzy powiedzieli, że ich rodzice mają zwyczaj unosić się nad nimi jak helikopter. To określenie jest niestety pogardliwe, ale szybko się rozpowszechniło i weszło nawet do niektórych słowników. Warto przy tym pamiętać, że oddaje ono odczucia samych dzieci.
Dr Carolyn Daitch, kierująca Centrum Leczenia Zaburzeń Lękowych w Detroit, specjalizuje się w terapii rodzinnej. Według niej: „Taki styl sprawowania opieki rodzicielskiej charakteryzuje ludzi, którzy nadmiernie koncentrują się na swoich dzieciach i biorą niemal całkowitą odpowiedzialność za ich sukcesy i porażki” (na podstawie: What is helicopter parenting?). Można nawet powiedzieć, że identyfikują się ze swoimi pociechami. Dlatego angażują się w ich życie z niemal równą energią, jak w swoje własne. Co gorsza, przeważnie przyjmują w tym kontrolowaniu postawę sztywną i ocierającą się o perfekcjonizm.
Łatwiej zrozumieć i wybaczyć nadmierną opiekuńczość wobec małego dziecka, jednak rodzice krążący nad maluchem mogą „wyrosnąć” na rodziców biegających z kanapkami za nastolatkiem czy też dzwoniących do rektora, by usprawiedliwić nieobecność studenta na zajęciach.
Zawsze są powody
Charakterystyczna w naszej kulturze jest pomoc rodziców w odrabianiu zadań domowych –oczywiście można ją tłumaczyć niedostatecznie zrozumiałymi treściami programowymi lub brakiem klarownych instrukcji nauczyciela, choć nie da się ukryć, że istnieją inne sposoby rozwiązywania takich problemów.
Ten styl rodzicielstwa nie bierze się z próżni, jest zakotwiczony w tzw. fundamentalnych przekonaniach dotyczących życia, które formułujemy w dzieciństwie, w następstwie własnych doświadczeń, których najczęściej nie jesteśmy świadomi. Nadopiekuńczy rodzice nie chcą dla dziecka źle, nie uwierzyliby, gdyby im powiedziano, że szkodzą synowi czy córce. Oni naprawdę odczuwają strach przed tragicznymi konsekwencjami: nie tylko zagrożeń dla życia i zdrowia, wypadków transportowych, przemocy, nadużycia substancji psychoaktywnych, ale też skutków otrzymywania niskich ocen, odrzucenia przez rówieśników, porażki na rozmowie kwalifikacyjnej… Dzieje się tak zwłaszcza jeśli uważają, że sami mogli zrobić więcej, by pomóc (to też przekonanie nabywane w dzieciństwie, obciążające poczuciem odpowiedzialności za wszystko, co się dzieje).
Takim rodzicom trudno uwierzyć, że szkolne porażki, nieuniknione życiowe nieszczęścia, niedoskonałości w wyglądzie czy kondycji fizycznej, zdrada przyjaciela – są cenną nauką, niekiedy na całe życie. Wielu z nich nie ufa samym sobie, że zdołają wesprzeć dziecko, gdy te przeżywa smutek. Wolą więc zapobiegać jego potencjalnym przyczynom.
Skąd ta nadopiekuńczość?
Towarzyszący nam na co dzień wysoki poziom niepokoju – nie tylko w obecnej sytuacji pandemii – łatwo może sprawić, że ulegamy lękowi. Obawy przed brakami materialnymi towarzyszą nawet ludziom dobrze sytuowanym, a co dopiero w przypadku, gdy doświadczamy załamań gospodarczych, bezrobocia czy bankructw. W odniesieniu do rodziców może się to przejawiać w chęci wpływania na dziecięce wybory („Nie bądź niemądry, w tym zawodzie nie zarobisz…”, „To nie jest dobra szkoła”, itp.).
Nadopiekuńczy rodzice odczuwają też potrzebę rekompensaty. To zaś wyjaśnia zachowania dorosłych, którzy jako dzieci czuli się kiedyś niekochani, zaniedbywani czy ignorowani. Próbują teraz zaradzić temu poprzez obdarzenie własnych dzieci uwagą, jakiej im zabrakło (nieważne, czy tak było naprawdę – w sferze emocji i przekonań niewiele jest bowiem obiektywizmu).
Tacy rodzice nie są też obojętni na presję społeczną. Jeśli widzą wokół siebie innych rodziców, którzy otaczają swoje pociechy nadmierną opieką, dochodzą do przekonania, że „tak trzeba”, nawet jeśli kiedyś (zanim na świecie pojawiło się ich dziecko) mieli inne zdanie. Bywa i tak, że nadopiekuńczy rodzice czynnie starają się wpłynąć na swoich znajomych – może nie chcą się czuć osamotnieni w swoich przekonaniach? Szczególnie świeżo upieczonym rodzicom pierwszego dziecka łatwo poczuć, że jeśli całkowicie się nie zanurzą w jego życiu, nie spełnią swojej roli, jak należy. Mogą się czuć winni: „Twoi koledzy nie jeżdżą do szkoły autobusem, my też mamy samochód, więc będziemy cię zawozić” (nawet jeśli szkoła jest oddalona o jeden przystanek).
Dobre intencje, opłakane skutki
Misja rodzicielska byłaby łatwiejsza, gdyby nie musiała polegać na balansowaniu na wąskiej linie dzielącej nadmierną opiekuńczość i zaniedbanie. Mama i tata powinni:
• chronić, a jednocześnie wyzwalać samodzielność,
• budować bliskość, ale nie doprowadzać do psychicznego stopienia,
• przekazywać wartości, ale pozwolić na kształtowanie odrębnej tożsamości dziecka z jego własnym światopoglądem.
Sedno problemu tkwi w emocjach, które uruchamiają postawy. Często te emocje umykają zainteresowanym i łatwo dają się usprawiedliwić „racjonalnymi przesłankami”. Gdy rządzi strach, a decyzje podejmowane są w oparciu o czarne scenariusze, trudniej pamiętać, ile pożytecznych rzeczy uczą się dzieci, gdy nie kierujemy ich każdym krokiem.
Trudno nie zwątpić, gdy kilkulatek krzyczy z bólu, bo rozbił kolano, absolwent podstawówki nie dostaje się do wymarzonej szkoły a nastolatka rozpacza po zdradzie przyjaciółki. Przychodzą wyrzuty sumienia („Trzeba było nie wypuszczać na podwórko”, „Powinniśmy lepiej przekonywać, żeby brało korepetycje”, „Czemu nie zabroniłam im się spotykać, przecież widziałam, że nie myśli o niej poważnie”.
Należy jednak mieć świadomość, że dziecko musi gromadzić różne (także trudne) doświadczenia, bo uczy się nie tylko, jak sobie z nimi radzić, ale dostaje wspaniałą lekcję, że da się je przeżyć. Jednak skutki takiego podejścia będą widoczne w przyszłości, a nie tu i teraz. Nie należy winić rodziców helikopterów. Należy raczej ich rozumieć i pomagać im zmienić przekonania.
Informacja – rzecz bezcenna
Warto zacząć od edukacji – informowania, jakie są negatywne następstwa nadopiekuńczego stylu rodzicielstwa. Przecież nie da się zaprzeczyć, że na krótką metę przynosi on korzyści. Rodzice wyręczający dziecko w odrabianiu lekcji zapewnią mu lepsze stopnie (szczególnie teraz, gdy w zdalnej szkole można na paluszkach „wejść do klasy” i siedzieć za zasięgiem ekranu, podpowiadać dziecku osobiście!). Kiedy rodzice doniosą zapomniane buty, pociecha nie straci udziału w meczu i zachowa dobrą opinię kolegów i trenera. Dziecko w ten sposób „zaopiekowane” odniesie sukces, konkurując z osobami, które wszystko robią samodzielnie. Ale zarówno praktyka, jak i badania naukowe potwierdzają, że takie rodzicielstwo na dłuższą metę odbija się czkawką, a dzieci tzw. helikopterów szybko tracą wczesną przewagę. Przegrywają na wielu polach: zdrowia fizycznego i psychicznego, podstawowych umiejętności życiowych, a nawet – paradoksalnie – na pewności siebie.
Warto ostrzec „zbyt kochających” rodziców, że narażają swoje dzieci na przykre konsekwencje. Przedstawiamy kilka z nich:
1. Negatywne skutki zdrowotne
Nadopiekuńczy styl rodzicielstwa negatywnie odbija się na zdrowiu dzieci. Badanie przeprowadzone w 2016 r. na uniwersytecie na Florydzie pozwoliło stwierdzić, że większość dzieci z nadopiekuńczych rodzin jest bardziej narażona na problemy zdrowotne, bo w dzieciństwie nie nauczyli się pewnych nawyków – rodzice zawsze mówili im, kiedy iść spać, kiedy ćwiczyć i co jeść. Gdy dorośli wciąż przypominają, dziecko nie uczy się samodzielnie dbać o własny organizm.
2. Szkodliwe poczucie wyjątkowości
Nadopiekuńczy, często wręcz bałwochwalczy stosunek rodziców do dzieci skutkuje u nich specyficznym obrazem samego siebie: czują się „uprawnieni”, uprzywilejowani – i to wyłącznie z racji istnienia. Są wszak jak centrum wszechświata, a przynajmniej zajmują w nim najważniejszą rolę! Stąd łatwo im utwierdzić się w przekonaniu, że są wyjątkowe. Z tej iluzji brutalnie budzi je świat, gdy stają się pełnoletnie lub gdy wreszcie wychodzą z rodzicielskiego domu. Nierzadko (i nie bez przyczyny) opóźniają to wyjście, jak mogą. Badania przeprowadzone na uniwersytecie stanu Arizona wskazują na sposób myślenia takich osób: „Żądam najlepszego, bo jestem tego warta/wart”, czy „Ludzie tacy jak ja, zasługują na częstsze od innych przerwy w pracy”. To skrzywienie postrzegania swojej pozycji w świecie może spowodować, że osoby te odczuwają prawo do tego, by czuć się nieustannie rozczarowane (skoro rzeczywistość odbiega od „słusznych” oczekiwań) i do równie słusznego cierpienia, które otaczający je ludzie powinni niwelować.
3. Nadwrażliwość emocjonalna
Prawidłowy rozwój emocjonalny oznacza, że wrażliwe początkowo systemy odczuwania i regulacji emocji dojrzewają, człowiek staje się coraz sprawniejszy w kontrolowaniu przeżywania emocji i w radzeniu sobie z ich oddziaływaniem. Uczy się znosić frustrację, przekuwać smutki w pozytywne działania, agresję rozładowywać w przyjęty społecznie sposób. Dzieci nadopiekuńczych rodziców nie musiały regulować swoich emocji, bo rodzice robili to za nie: rozweselali w smutku, uspokajali lub przekupywali w złości. Brak umiejętności radzenia sobie z emocjami staje się naprawdę dużym problemem, gdy młodzi ludzie opuszczają dom rodzinny. W 2013 r. naukowcy z Uniwersytetu Mary Washington w stanie Michigan udowodnili, że dzieci nadopiekuńczych rodziców częściej cierpią na depresję i zgłaszają niższe od rówieśników zadowolenie z życia. Paradoksalnie cierpią bardziej.
4. Podwyższone ryzyko uzależnienia od leków
Dzieci nadopiekuńczych rodziców nie tolerują poczucia dyskomfortu, bo były troskliwie chronione przed bólem i są przyzwyczajone do natychmiastowej gratyfikacji. Szybko więc sięgają po lekarstwa – ból czy dolegliwości mają ustąpić natychmiast. Na Uniwersytecie Tennessee zbadano zależność między stylem rodzicielstwa a częstością przyjmowania przez studentów środków przeciwbólowych i antydepresyjnych. Nadmierne samodzielne stosowanie leków prowadzi też do częstszego (niż w grupie rówieśników) używania leków do celów rekreacyjnych.
5. Brak umiejętności planowania i znajomości samego siebie
Życie dzieci rodziców helikopterów przeważnie jest bardzo zorganizowane (przez rodziców, rzecz jasna!), a ich czas ściśle regulowany, mają też mnóstwo zajęć dodatkowych. Nie ćwiczą więc pożytecznej umiejętności organizowania sobie życia, znajdowania własnych zainteresowań i zajęć, które je będą pozytywnie stymulować, czyli umiejętności ważnych w budowaniu własnej ścieżki sukcesu. Jako osoby dorosłe wykazują się mniejszym poziomem kontroli poznawczej i motywacji koniecznej do podejmowania znaczących wyzwań (jak wynika m.in. z badań przeprowadzonych w 2014 r. na Uniwersytecie stanowym w Colorado). Badani studenci częściej od rówieśników uciekali się do prokrastynacji i zachowań ucieczkowych w konfrontacji z nużącymi, chociaż koniecznymi obowiązkami.
Jak „naprawić” nadopiekuńczych rodziców?
Raczej nie zdarza się, by do poradni trafił rodzic dysponujący autodiagnozą („Jestem nadopiekuńcza/nadopiekuńczy – co mam robić?”). Jeśli więc w toku wywiadu i obserwacji zaczynamy podejrzewać lub zyskujemy niemal pewność, że rodzice „fruwają nad dzieckiem”, dobrze jest skorzystać z TKR (Testu Kompetencji Rodzicielskich), którego skala nadopiekuńczości charakteryzuje się zadowalającą stabilnością i spójnością wewnętrzną.
Sukces dalszych działań jest zależny od tego, czy uda się tak prowadzić rozmowę z rodzicami, by ci otworzyli się na wariant, że to oni są źródłem problemu. Informacje o potencjalnych skutkach ich postawy tylko wtedy zostaną przyjęte i mogą spowodować chęć zmiany. Warto też zorientować się, czy postawy nadopiekuńcze nie są popularne w danym środowisku – jeśli tak, można działać pośrednio, organizując pogadanki lub (lepiej) warsztaty. Czasem wskazana jest terapia dorosłych, najczęściej prowadzona w paradygmacie poznawczo-behawioralnym.
Jeśli rodzice są otwarci na propozycje zmian, dobrze jest zasugerować, że tak, jak dziecko ćwiczy mięśnie ciała, dopuszczenie jego większej samodzielności jest równoznaczne z treningiem najważniejszych mięśni – umysłu i psychiki. Na stronach internetowych roi się od poczciwych porad („Pozwól dziecku żyć własnym życiem”), ale łatwo to powiedzieć, trudniej zrobić, gdy się tego nigdy nie robiło i gdy dorosły się tego panicznie boi. Sprawdza się w tym wypadku strategia „planu zmiany”, wypracowanego wspólnie z dzieckiem z pomocą pedagoga lub psychologa. Dobrze jest stwarzać rodzicom okazje, by dzielili się z innymi swoimi problemami, a także sukcesami.
Ważne!
Jednego na pewno nie należy robić – nie wolno krytykować nadopiekuńczych rodziców. Należy przyjąć dwa założenia: rodzice mają jak najlepsze intencje, a niewłaściwe wybory ich rodzicielskich zachowań mają przyczyny, które mogą korzeniami sięgać do czasów ich dzieciństwa. Zdarza się jednak, że porady i napominania wywołają w nich silny opór i skończą się ogólną frustracją, nieufnością rodziców do potencjalnych sprzymierzeńców (pracowników poradni czy pedagoga szkolnego) – niestety z gorszym skutkiem dla dziecka…
Bibliografia:
• K. Bayless, What is helicopter parenting? https://www.parents.com/parenting/better-parenting/what-is-helicopter-parenting/ (dostęp: 19.01.2021).