Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Zaangażowani w pomaganie O tym, co nadaje sens pracy wolontariusza w domu pomocy społecznej, opowiada Aleksandra Pakalska, wolontariuszka wspierająca od 10 lat mieszkańców DPS-u na Pomorzu. Rozmawia: Dominika Dymek-Kryger Dominika Dymek-Kryger: Co skłoniło Panią do pojawienia się w domu pomocy społecznej i zaangażowania w działania wolontariackie w tym miejscu? Aleksandra Pakalska: Ponad 10 lat temu zamieszkała w tym miejscu babcia mojego kolegi. Poznałam ją już wcześniej, gdy jeszcze mogła funkcjonować w miarę samodzielnie. Gdy miejsce jej pobytu się zmieniło, nadal do niej przyjeżdżałam. Pomagałam jej się odnaleźć w nowym otoczeniu, rozmawiałyśmy, przy sprzyjającej pogodzie wyjeżdżałyśmy na spacer. Odwiedzałam ją w weekendy, z czasem poznając kolejnych mieszkańców: jej współlokatorki i sąsiadki, sąsiadki sąsiadek. Dom, w którym pomagam, jest dość duży, ma kilka segmentów, znajduje się w nim 90 mieszkańców i sama orientacja w układzie budynku i pokoi bywa na początku wyzwaniem. Wielu mieszkańcom ciężko odnaleźć się w tym miejscu i zacząć traktować je jako swój nowy dom. Stwierdziłam, że będę im pomagała tę nową rzeczywistość „oswoić” i polubić. Co sprawiło, że współpraca z DPS-em stała się długoterminowa? Kluczowy moment nastąpił pięć lat temu, gdy zmarła babcia mojego kolegi. Dla mnie był to czas refleksji i decyzji, czy wraz z jej odejściem kończy się moja misja w DPS-ie, czy chcę poznawać kolejne osoby i nadal im towarzyszyć. Poczułam wówczas, że dom i mieszkające w nim osoby stały się integralną częścią mojego życia. Odkrywałam też, jak wiele mogę się od nich nauczyć, jak ich historie życia, wspomnienia, doświadczenia zmieniają moje spojrzenie na wiele spraw. Jak często udaje się Pani znaleźć czas na odwiedziny mieszkańców? Z seniorami spędzam część weekendu, zwykle są to soboty. Staram się tak układać inne zajęcia, aby minimum trzy razy w miesiącu odwiedzić mieszkańców. Myślę, że bardzo ważne jest, by zbudować zaangażowany zespół wolontariuszy, by nie działać w pojedynkę. Wtedy gdy ktoś nie może w danym dniu pojechać, angażują się inne osoby, a seniorzy nie czują się zapomniani czy opuszczeni. Odwiedziny są regularne. Zaczynałam sama, ale w kolejnych miesiącach i latach wspierali mnie swoją obecnością znajomi i przyjaciele z duszpasterstwa akademickiego. Przychodzili i odchodzili, np. kończąc studia czy zmieniając miejsce zamieszkania, ale niektórzy pozostali na dłużej. W tej chwili mamy zespół ośmiu osób, które włączają się w wolontariat w tym DPS-ie. Są to osoby zaangażowane długoterminowo, co bardzo pomaga budować zaufanie i relacje nie tylko z mieszkańcami, ale i z pracownikami placówki. Jak postrzega Pani rolę wolontariuszy w DPS-ie? Jesteśmy nastawieni na zadania, na aktywność, na to, by „coś robić”. Osoby starsze czasem potrzebują naszej pomocy w prostych, codziennych czynnościach, których nie mogą wykonać już same: przyszycie guzika, zrobienie herbaty, umycie kubka, jedzenie, uporządkowanie dokumentów czy poukładanie ubrań. Często jednak chcą nam powiedzieć: „Zainteresuj się mną, zauważ mnie – konkretną osobę: panią Kazię, Teresę, Jankę – nawet jeśli trzęsie mi się głos czy ręka. Miej dla mnie czas, nie patrz na zegarek, ale zatrzymaj się przy mnie”. Czas i uwaga, często tylko albo aż tyle, to najważniejsze, co możemy dać człowiekowi cierpiącemu. Staram się być na wyłączność dla poszczególnych mieszkańców, wsłuchiwać się w to, co mówią. Jasne, że jest to możliwe tylko wtedy, gdy zespół wolontariuszy jest liczniejszy. Będąc samemu, trudno prowadzić zajęcia dla większej grupy seniorów i odwiedzać osoby leżące w pokojach. Jako wolontariusze zderzamy się też często z bezradnością i bezsilnością, bo nie zmienimy niczyjej historii, nie uzdrowimy nikogo z choroby, ale możemy sprawić, że dana osoba uśmiechnie się, nie będzie już sama. Wielu mieszkańców DPS-ów nie radzi sobie np. z samotnością, z adaptacją do nowego miejsca życia. Co można zrobić, by pomóc takim osobom? Każda zmiana, a tym bardziej w starości, jest jakimś kryzysem, przełomem. Możemy potraktować ją jako szansę albo jako zagrożenie. Nastawienie do tego momentu w życiu wynika z naszej osobowości, charakteru, sposobu wychowania, doświadczeń. Ile razy słyszymy, że „starość się Panu Bogu nie udała”. To niełatwy okres życia, naznaczony trudnym do przyjęcia poczuciem zależności od innych. Choć wolontariusze będą spędzać czas z mieszkańcami, to i tak nie zaspokoi to ich wszystkich potrzeb: np. użyteczności i uznania, autonomii czy satysfakcji życiowej. Możemy jedynie być obok takich osób, wysłuchać je, dać im poczucie, że są ważne. Dużym problemem i zagrożeniem w DPS-ie jest też często brak konkretnych zajęć, które pozwoliłyby mieszkańcom poczuć się jak we własnym domu. Nie wszyscy odnajdą się w proponowanych formach terapii zajęciowej. Wielu seniorów doświadcza rezygnacji – nic już im się nie chce, nic już nie warto robić, myślą, że nic się już nie zmieni itd. Mądre towarzyszenie osobom starszym polega na tym, by nie ograniczać ich autonomii, nie wyręczać na siłę. Nie można okradać ich z tych umiejętności, które im jeszcze zostały. Nadopiekuńczość jest formą przemocy, pogłębia niepełnosprawność, odbiera poczucie wartości, uzależnia przecież od pomocy innych. Mówi się o tym, że mamy do czynienia z kryzysem pomagania, bo ludzie dość szybko się wypalają. Co sądzi Pani na ten temat? Dla mnie osobiście trudna jest taka głęboka wewnętrzna zgoda na historie niektórych osób – zwłaszcza te pełne cierpienia. Wyzwaniem jest też zostawienie na boku swoich wizji, oczekiwań „jak powinno być”. Napięcie między tym „jak jest” a tym „jak chciałabym, aby było” jest jednak czymś naturalnym. Czasem mam poczucie, że moje zaangażowanie bywa jałowe, że to studnia bez dna. Mam świadomość, że moja obecność w tym miejscu, choć ważna i cenna, nie zmieni trwale rzeczywistości, w której te osoby żyją. Uczę się zgody na to, że to nie ja zmieniam miejsce, ale ono zmienia mnie. I próbuję nie odbierać niepowodzeń jako osobistej porażki, wolę traktować je jako lekcje, motywację, by szukać innych rozwiązań. Receptą dla mnie jest minimum oczekiwań i maksimum otwartości. Gdy niczego się nie spodziewam, każda drobna radość bardzo zaskakuje. Co jest najpiękniejsze w niesieniu pomocy innym? Przede wszystkim doświadczenie, że choć sama mam niewiele, mogę z innymi dzielić się tym, co otrzymałam w darze: zmysłami wzroku, dotyku, słuchu, dłońmi czy nogami, a przede wszystkim sercem. Gdy opiekuję się drugim człowiekiem, pomagam mu się ubrać, zjeść posiłek, zrobić kilka kroków lub zabieram go na spacer, rodzi się we mnie ogromna wdzięczność, że ktoś mnie kiedyś na tę drogę zaprosił. Bycie wolontariuszem uczy z jednej strony doceniania tych wszystkich (nie)zwyczajnych możliwości, które mamy: zdrowia, samodzielności, poruszania się, poznawania świata, ale też dystansu, oswojenia z przemijaniem, utratą, akceptacją słabości i ograniczeń. DPS-y mierzą się z problemami dużej rotacji pracowników, w wielu domach po prostu brakuje personelu. Jak taka sytuacja przekłada się na życie mieszkańców? Duża rotacja kadr zabiera osobom starszym poczucie bezpieczeństwa, stabilności i przewidywalności. Uniemożliwia to budowanie trwalszych relacji. Pracownicy i mieszkańcy potrzebują czasu, by nauczyć się siebie nawzajem, poznać swoje przyzwyczajenia czy schematy działania. Każda zmiana opiekuna powoduje, że cały ten proces trzeba zacząć od nowa. Braki kadrowe powodują też, że czasem działa negatywna selekcja. W takich miejscach nie zawsze pracują osoby z odpowiednim podejściem i przygotowaniem. Ale realia są takie, że placówka może mieć jakichkolwiek pracowników lub żadnych – oczywiście nie chcę tu nikogo krzywdzić ani uogólniać. W domach pomocy społecznej pracuje też wiele oddanych i zaangażowanych osób, które działają z pasją, mimo że ich trud jest słabo wynagradzany. Myślała Pani, aby w przyszłości związać się zawodowo z domem pomocy społecznej? Kiedyś miałam takie plany. Dokształcałam się też w tym kierunku. Jednak w obecnych realiach funkcjonowania domów pomocy społecznej w Polsce, zwłaszcza tych publicznych, nie widzę dla siebie zawodowo miejsca w takiej placówce. Mam poczucie, że więcej mogę dać osobom starszym, przyjeżdżając do nich jako wolontariusz, niż będąc tam etatowym pracownikiem. Obawiam się, że konkretni mieszkańcy mogliby po czasie stać się dla mnie kolejnym „pacjentem do umycia czy przewinięcia”, kolejnym „zadaniem”, „obowiązkiem”, być może gdzieś uciekłaby ta bliskość i serdeczność. Dlatego wolę angażować się w zapraszanie innych do wolontariatu w domu pomocy społecznej i koordynować zespół wolontariuszy. Co Pani zdaniem jest ważne we współpracy dyrektora z wolontariuszami? Zaproszenie wolontariuszy do współpracy ma realny sens tylko wtedy, gdy dyrekcja i pracownicy placówki będą ich traktować jako część zespołu – i gdy naprawdę widzą potrzebę obecności wolontariuszy. Gdy postrzega się wolontariat tylko w kategoriach wizerunkowych czy politycznej poprawności („wypada, aby był”), to taka współpraca nie zadziała, nie będzie porozumienia. Wydaje mi się istotne, aby nie traktować wolontariuszy jako obce osoby z zewnątrz, sporadycznych gości, ale rzeczywiście jako część jednej drużyny. Im bardziej wdroży się wolontariuszy w realia i codzienność funkcjonowania domu oraz da im się możliwość poznania potrzeb mieszkańców, tym większa szansa, że będą mogli skuteczniej pomagać. Aleksandra Pakalska Absolwentka zarządzania i marketingu oraz studiów podyplomowych w zakresie organizacji opieki geriatrycznej, długoterminowej i paliatywnej, od 10 lat wolontariuszka w DPS-ie