Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Wpływ epidemii na emocje dzieci i młodzieży Opracowała: Zofia Grudzińska, psycholog, nauczycielka języka angielskiego, współzałożycielka i koordynatorka ruchu społecznego Obywatele dla Edukacji Wkroczyliśmy w kolejny miesiąc doświadczania stanu epidemii w Polsce. Zaczynamy się do niego przyzwyczajać, co niekoniecznie jest dobrą wiadomością, choć można stwierdzić, że pomyślną. To rozróżnienie nie jest bynajmniej dzieleniem włosa na czworo, bo pozwala zwrócić uwagę na dwie różne kwestie. Pierwsza dotyczy tego, co jest z punktu widzenia jednostki niezbędne, aby przeżyć. W trudnych sytuacjach człowiek podejmuje decyzje, które są z jego punktu widzenia konieczne, ale dla społeczeństwa mogą być nawet szkodliwe (np. gdy osoba objęta kwarantanną idzie do sklepu, bo ma przekonanie, że nie wytrzyma już kolejnego dnia w czterech ścianach). Inaczej natomiast patrzymy na świat, gdy bierzemy pod uwagę wartości. Okoliczność, która jest pożyteczna dla przetrwania (izolacja), może zostać uznana za szkodliwą (jeśli doprowadzi do zachwiania czy wprost zniszczenia poczucia sensu relacji, zarówno w odniesieniu jednostkowym, jak i społecznym). To na tym poziomie toczą się obecnie dysputy filozofów. Ten nieco teoretyczny wstęp pomoże spojrzeć z kilku perspektyw na temat niniejszego artykułu. Należy uprzedzić, że o emocjach, priorytetach i relacjach społecznych w przyszłości można wyłącznie spekulować, bo obecna sytuacja jest absolutnie unikalna. Zapraszamy więc do refleksji, bez gwarancji słuszności wyciągniętych wniosków. Dzieci i nastolatki: odmienny punkt wyjścia Jakiekolwiek zmiany zachodzą w świecie naszych emocji, są one pożyteczne, jeśli pomagają przetrwać. Mogą one jednak nie służyć przyszłości konkretnej osoby – szczególnie, gdy chodzi o dzieci czy młodzież. Dorośli mają już ukształtowany charakter, utrwalone wzorce reakcji emocjonalnych i na ogół posiadają „skrzynkę z narzędziami” w postaci działań, reakcji i mechanizmów, za pomocą których radzą sobie z wyzwaniami emocjonalnymi, aby zachować dobrostan psychiczny. Dzieci są dopiero na progu tych procesów, w dodatku ich wiedza o świecie pozostaje niepełna i fragmentaryczna. Radzenie sobie z emocjami może sprawiać im problemy, nawet w normalnych okolicznościach. Tym trudniej przychodzi im to zadanie w sytuacji stanu epidemii, który tak radykalnie różni się od ich dotychczasowego życia. Niedawno byliśmy świadkami łez najmłodszych dzieci, którym opiekunki na próżno starały się wytłumaczyć, że nie mogą ich przytulić jak dawniej (panie zresztą też w tych momentach płakały…). Maluchy reagują na konkretne sytuacje spontanicznie, potrafią też szybko „odreagować”, ale im dłużej i częściej dane bodźce się powtarzają, tym bardziej prawdopodobne, że reakcje zostaną utrwalone. Można się tylko zastanawiać, jak dziecko, które nabędzie trwałego nawyku unikania bliskości fizycznej (obecnie pożytecznego!), będzie w przyszłości realizować swoje intymne relacje – może się okazać, że zaowocuje to różnego rodzaju oporami. Nastolatki posiadają większą wiedzę i na ogół potrafią też zdobywać ją na własną rękę. Wkroczyły w okres, w którym formułują samodzielne sądy, są więc w większym stopniu niezależne poznawczo. Ich rozwój emocjonalny znajduje się w bardzo specyficznym punkcie: z jednej strony potrafią lepiej niż dzieci panować nad uczuciami, w pewnym stopniu zdają sobie z nich sprawę, więc łatwiej z nimi rozmawiać i sugerować pewne mechanizmy radzenia sobie. Z drugiej w okresie dojrzewania są na tzw. emocjonalnej huśtawce, którą w ruch wprawiają hormony. Wkroczyli właśnie w fazę budowania własnej tożsamości, co powoduje, że nie tyle chcą, ale i muszą się buntować przeciw instrukcjom starszych. Jednocześnie mają silną potrzebę budowania i podtrzymywania relacji rówieśniczych, ale też uzyskiwania akceptacji grupy. Nietrudno spostrzec zagrożenia, jakie niesie w takiej sytuacji społeczna izolacja – równowaga emocjonalna i harmonijny rozwój emocjonalny zarówno dzieci, jak i młodzieży, są zagrożone. Jak to się przekłada na ich stan psychiczny? Jakie emocje mogą wówczas dominować? Odpowiedź na te pytania nadeszła od nich samych – prezentujemy kilka wypowiedzi dzieci i młodzieży. Co czuję, jak się czuję? Pięcioletni Staś mówił o swoim wyczerpaniu psychicznym, które być może weszło już w fazę chroniczną. Odczuwał lęk o swoje zdrowie, raczej nietypowy dla zdrowych dzieci w jego wieku. W jego słowach słychać niepewność, poczucie zagrożenia i bezradności: „Wciąż jestem sam. To znaczy rodzice są w domu, mama albo tata, ale już nie wiem, co robić. Nudzę się. Rodzice mówią, że niedługo pójdę do przedszkola, ale nie będę mógł się bawić tak jak kiedyś. Trochę się boję, bo co będzie, jak zapomnę, czy zachoruję i pójdę do szpitala? W nocy się czasem budzę i nie mogę zasnąć”. Dwunastoletnia Basia mieszka z rodzicami i trójką rodzeństwa. Mówiła, że atmosfera w jej domu często oscylowała przez te miesiące na granicy wybuchu: „Wszyscy się czepiają, mają do mnie pretensje, a ja po prostu chcę pobyć trochę sama. Wychodzę z naszą wyżlicą. Na szczęście teraz już mogę. Ale i tak nie za często, bo strasznie dużo jest tych lekcji. To prawda, że teraz długo śpię. Zawsze lubiłam spać. Teraz to jedyna szansa, żeby mi nikt nie przeszkadzał. Bo jak mi za bardzo wchodzą na głowę, to potrafię walnąć. I dopiero jest awantura. Ale ja nigdy przedtem aż tak nie miałam, żeby kogoś bić”. Krystyna ma siedemnaście lat i poważnie myśli o przyszłości, ale straciła grunt pod nogami. Czuła po prostu niepewność: „Takie mam szczęście, że jeszcze nie matura. Ale to chyba jedyne, co mnie podtrzymuje na duchu. Tęsknię do koleżanek, ale rodzice skorzystali z tego, że pracują zdalnie, wywieźli nas na działkę, daleko od Łodzi. Siedzę i wyję do księżyca. Boję się korzystać z internetu – nie mogę się wtedy powstrzymać od czytania o tym, co się dzieje. Nie mam pojęcia, jaki będzie ten świat. Moje życie się dopiero zaczyna, a jakby nas wystrzelili w kosmos i kompletnie nie wiem, gdzie wylądujemy. Takie mam odczucie. No i po prostu boję się. Nie wiem czego. Wszystkiego?! (…) Jeszcze gorzej ma przyjaciółka, bo miała chłopaka, ale niedawno powiedział, że to nie ma sensu, bo się nie spotykają, a jak już się spotkają, to nie mogą się pocałować. Pani to sobie wyobraża? Przez wirusa chłopak ją rzucił! (…) Emocje? Jestem chyba pogodzona z losem. To nie jest dobre, prawda?”. Piętnastoletni Marian też mieszka z rodzeństwem i zauważył u siebie kumulację agresji: „Mnie przede wszystkim wkurza to odosobnienie. Już nas wypuścili z więzienia, możemy sobie spacerować, ale i tak rodzice wciąż kładą w głowę, żeby z daleka, broń Boże coś jeść w parku. Masakra, ja nie wiem jak inni, ale ja bym pobił. Tylko oczywiście nie ma kogo. Z wyjątkiem tych chwil, kiedy w domu u każdego akurat w tym samym momencie się zbiega złość. Wtedy jest nawet strasznie, bo myśmy byli zawsze bardzo zgodni. Moi kumple mówili, że u mnie «jak w harcerstwie». A teraz mamy do siebie pretensje o byle co”. To są oczywiście indywidualne relacje, ale przeprowadzenie powszechnej ankiety byłoby działaniem wykraczającym poza możliwości dostępne „tu i teraz”. Spojrzenie specjalistów Cenny w tej sytuacji będzie więc komentarz osób, które zawodowo zajmują się wsparciem psychologicznym dzieci i młodzieży. Dr Tomasz Bilicki jest psychoterapeutą, założycielem i prezesem Fundacji Innopolis oraz koordynatorem Centrum Interwencji Kryzysowej dla Młodzieży, w ramach której w okresie pandemii został uruchomiony specjalny telefon zaufania dla dzieci i młodzieży. Poznajmy więc głos tego eksperta: „Pierwszy punkt widzenia: mogę powiedzieć o tych młodych ludziach, z którymi pracuję jako psychoterapeuta. To są oczywiście młodzi ludzie, już jakoś tam nie w pełni sprawnie funkcjonujący psychicznie, emocjonalnie. No i to smutne, ale przeważnie u nich widać regres pod kątem zaburzeń afektu. To, co uzyskaliśmy w terapii przez ostatnie miesiące, cofa się. Chociaż nie u wszystkich. Nie przyglądałem się temu analitycznie, od czego zależy wystąpienie lub nie tego regresu – gdybym miał teraz ryzykować uogólnienie, to najbardziej kwestia etapu terapii. Jeśli proces już trwa od dłuższego czasu i są znaczące dorobki, jeśli jest już na wyjściu – to lepiej się opiera wpływowi sytuacji zewnętrznej. Nietrudno to zrozumieć. Inną sytuację ma dziecko czy nastolatek z zaburzeniami depresyjnymi, którego światem stał się jeden pokój, łóżko. Rodzice, którzy nie chodzą do pracy, nie poprawiają sytuacji, stwarzają dodatkowe ciśnienie. Jeżeli mamy do czynienia z osobą, która przedtem była aktywna fizycznie, a to bywa ważnym elementem terapii, i teraz nagle to się urywa, bo nie może dalej uprawiać sportu w tak naturalny sposób jak dawniej – ten regres wydaje się zrozumiały. Nawet osoba silna psychicznie odczuwa pogorszenie stanu emocjonalnego. Druga grupa, o której mogę powiedzieć, to moi uczniowie. Młodzi ludzie, którzy często funkcjonowali zupełnie dobrze. Ale teraz mają bardzo dużo wolnego czasu, a w mediach i w rozmowach dorosłych przewija się wciąż wątek zagrożenia zdrowia i życia. Sprawia to, że zaczęli myśleć o sobie i o świecie, a wnioski, do których dochodzą, nie są wesołe. Można powiedzieć, że czasem z nudów – a raczej z braku zwykłych bodźców i naturalnych źródeł rozproszeń – zaczęli myśleć o śmierci. W ich rozmyślaniach pojawiają się takie np. wątki: «Czy rodzice nie umrą na koronawirusa? Jeśli nawet nie na wirusa, to przecież kiedyś umrą». W normalnych okolicznościach ich uwaga zostałaby rozproszona, bo musieliby pójść do szkoły, spotkać się z kolegami itd. Podkreślam, że mówię o osobach, które nigdy wcześniej nie korzystały z terapii, nie miały takich potrzeb. Obecnie nastolatki te stają się płaczliwe, lękliwe, mają trudności z zasypianiem: to są typowe objawy lekko depresyjne. Nie powiem, że to już uprawnia do diagnozy epizodu depresyjnego, ale wskazuje na wyraźne pogorszenie afektu. Pisze do mnie szesnastoletnia dziewczyna: «Panie doktorze, coś się ze mną dzieje niedobrego. Często płaczę, że moi rodzice umrą…». No i to się potwierdza w dorobku naszego telefonu zaufania. Można do nas dzwonić, pisać na Messengerze i na czacie – z tej opcji zgłaszający się do interwencji najczęściej korzystają. Kiedy uruchamialiśmy ten kontakt, wydawało nam się, że będziemy zapobiegać przemocy i to z myślą o takich potrzebach ruszaliśmy. Ale kiedy jako prowadzący robię codziennie podsumowania, to statystyki są jasne: powodem kontaktu najczęściej są problemy związane z zaburzeniami afektu, z objawami depresyjnymi. Mamy czarno na białym, że najczęstszym elementem zakłócającym dobrostan są takie właśnie zjawiska, nie chodzi do końca o przemoc czy o konflikty. Oczywiście przemoc domowa to też problem, takie kontakty się pojawiają, ale częściej są to właśnie objawy depresyjne”. Nieco inną perspektywę ma psychoterapeutka i pedagożka szkolna Zofia Ćwiklińska, która poza indywidualną terapią dzieci i młodzieży prowadzi zajęcia w liceum (tzw. trening umiejętności psychologicznych): „Przede wszystkim mogę wyróżnić taki element: rozmawiając z uczniami, widzę, jak są zależni od sytuacji w domu. Tam, gdzie rośnie napięcie między rodzicami, narastają też negatywne emocje dziecka – frustracja, nawet agresja, ale też silny lęk. Z drugiej strony pojawia się postawa jakby zobojętnienia, przyzwyczajenia, oswojenia zagrożenia, np. «Moi rodzice się tak już nie boją jak na początku, więc ja się czuję lepiej». To niby wpływa pozytywnie na poziom napięcia, choć mam poczucie, że wciąż pozostają wyczuleni na zagrożenie, ale rzadko o tym rozmawiają. To niezbyt korzystne, jeśli się spycha obawy z pola widzenia, mimo że nie są tak naprawdę rozwiązane. Natomiast coraz częściej pojawia się inny lęk: «Jak będzie z kasą?». Lęk autentycznie fizycznie odczuwalny. Mam do czynienia z dziećmi często z dobrze sytuowanych rodzin, ale prowadzących własną działalność gospodarczą, ich firmy stoją na krawędzi upadku. O tym się w domu rozmawia, nawet jeśli dorośli usiłują nieco cenzurować swoje wypowiedzi. Licealiści powinni się już jednak orientować w tym, co może nadjeść. Tyle że jeśli dorośli nie opanują swojego lęku, to zamiast informacji mamy do czynienia z transmisją napięcia… Pojawia się też lęk o osoby dużo starsze, o dziadka czy babcię – statystyki wciąż podkreślają zmniejszone szanse wyleczenia w tej grupie chorych. Ale powiedziałabym, że na pierwszy plan obecnie wychodzą realne finansowe kłopoty. O tym niewiele rozmawia się między sobą, bo też trudno o zagrożeniu upadłością rodzinnego biznesu rozmawiać z kolegami. Chyba jednak tym bardziej dotkliwie jest to odczuwane. Zagrożenie sytuacji ekonomicznej rodziny to źródło lęków, które pojawiły się najpóźniej”. Potrzeba kontaktu Kolejnym ciekawym spostrzeżeniem Ćwiklińskiej jest… hipoteza dotycząca poziomu oksytocyny: „Dzieci czują olbrzymią potrzebę cielesnego kontaktu, który został drastycznie ograniczony. Maluchy przytulają się do taty i mamy, to na szczęście się raczej nie zmieniło (chociaż niewykluczone, że w przypadku dorosłych przepełnionych lękiem tych „przytulanek” też jest mniej albo są nacechowane napięciem). Ale zabrakło kontaktu z innymi dziećmi. Tak samo nastolatki, które się przecież wciąż poklepują, obejmują – nawet nie tylko w kontekście relacji intymnych, ale w trakcie normalnych koleżeńskich spotkań. A teraz: dwumetrowa odległość. Więc gdyby robić badania określające ich poziom oksytocyny, to ja bym zaryzykowała tezę, że teraz jest niższy. Oczywiście są też ci, którzy się martwią o utratę relacji, również tych nawiązywanych w nowej szkole”. Wielu nastolatków zaczyna prezentować postawę coraz wyraźniej zarysowanej rezygnacji. Nie wiadomo, co będzie za tydzień, za miesiąc, czy po wakacjach wrócą do szkoły. Wyrażają, może nie słowami, ale zachowaniem, postawę pod hasłem: „Wszystko mi jedno, bo inaczej nie dam rady”. I ta postawa zaczyna się przekładać na ich patrzenie na całe przyszłe życie. W pierwszych tygodniach epidemii najwięcej było niedowierzania. Potem wkroczył lęk. Wraz z zamknięciem szkół wiodącymi emocjami były frustracja i złość, po krótkim okresie ulgi i zachwytu. Teraz powszechnie króluje zrezygnowane wzruszenie ramion: „Niby wszystko jest dobrze”, a w domyśle: „Lepiej nie mówimy o tym więcej, bo jak podrapiesz, to może wyjść z tego coś ohydnego”. A tego „czegoś ohydnego” się boimy, bo nie wierzymy, że dorośli potrafią się z tym zmierzyć. Jak więc będzie z tą przyszłością? To czysta spekulacja – i oby się nie sprawdziła. Można powiedzieć, że każda z opisanych reakcji emocjonalnych jest konieczną obroną w obliczu aktualnych wyzwań. Dlatego więc nie wolno ich dyskredytować ani uruchamiać mechanizmów katastroficznego myślenia. Gdyby jednak na podstawie tych obserwacji pokusić się o naszkicowanie przyszłego społeczeństwa, są powody do obaw. Obecne dzieci i nastolatki mogą wyrosnąć na dorosłych ludzi, którzy obawiają się bliskości fizycznej i być może w konsekwencji nie będą potrafiły zbudować cielesnej podstawy relacji intymnych. Doświadczenia myśli o śmierci mogą też się utrzymywać w podświadomości, prowadząc do podwyższonej częstości zaburzeń afektywnych. Na płaszczyźnie ekonomicznej – szczególnie że jeszcze nie weszliśmy w zapowiadaną recesję – mogą się zarysować tendencje konserwatywne, ograniczenie przedsiębiorczości, co będzie skutkować istotnym zubożeniem gospodarczym. W stosunkach społecznych – miejmy nadzieję, że zwyciężą nastroje solidarności w obliczu zagrożenia, chociaż można też prognozować, że kiedy stan epidemii minie (lub przejdzie w habituację) utrwali się egoizm, choć wynikający z obaw i lęków, a nie z jakiejś szczególnej moralnej ułomności. A może to wszystko jedynie czarnowidztwo, a młodość poradzi sobie z każdym niebezpieczeństwem? Najbardziej odpowiedzialne jest jednak takie zakończenie tego tekstu: mamy obowiązek zakładać najgorsze i dzięki temu pracować na najlepsze. Już teraz planować działania odbudowujące psychikę indywidualną i społeczną na przyszłe lata.