Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Kłamstewko (2020) – moralność prawdy Opracował: Łukasz Rogalski „To dobre kłamstwo”, mówi lekarz w języku „Dalekiego Zachodu”. Pewna chińska rodzina, w której babcia, nestorka rodu, choruje na raka płuc, skrzętnie ukrywa przed nią prawdę. Tylko jej ukochana wnuczka nie rozumie powodu, dla którego diagnoza jest przed nią zatajana. W tej wątpliwości zawiera się clue całego obrazu. To w gruncie rzeczy opowieść o zderzeniu ze sobą dwóch postaw moralnych. Treść filmu, odarta z kontekstu fabularnego, mogłaby równie dobrze prezentować starcie Kanta z Benthamem. Stanowisko Kanta reprezentowałaby młoda Amerykanka pochodzenia chińskiego, Benthama zaś – cała rodzina. Pozbawiona mętnych uczuć moralność to według Kanta mówienie prawdy bez względu na okoliczności. Bentham z kolei uważał, że jeżeli skutki kłamstwa są pozytywne, należy kłamać. Z podejścia zorientowanego na skutki wychodzi naprzeciw śmiertelnej chorobie cała rodzina Billie (Awkwafina). Dowiadujemy się, że stare chińskie przysłowie mówi, że „chorzy na raka umierają, ale to strach przed śmiercią ich zabija”. Chcąc więc oszczędzić cierpienia związanego ze świadomością powolnego umierania, postanawiają ukryć ten fakt przed cierpiącą babcią Nai Nai (Shuzhen Zhou). Żeby jednak móc przy tym jednocześnie spędzić z nią szczęśliwie ostatnie chwile jej życia, organizują wesele jednego z wnuków, co ma być zmyślnym pretekstem do ponownego zjednoczenia całej rodziny. I choć podczas wspólnych obiadów członkowie rodziny wzbudzają w sobie wzajemnie niechęć do stylu życia pozostałych, a w przerwach między sztucznym podtrzymywaniem uśmiechu oddają się melancholijnym rozmowom, to ich misja wydaje się przebiegać pomyślnie. Na twarzy nieświadomej niczego babci gości szeroki uśmiech. Tylko nie potrafiąca ukryć swoich uczuć Billie cały czas waha się pomiędzy wyznaniem prawdy a podtrzymaniem „dobrego kłamstwa”. Dwie różne postawy są nie tylko okazją do wszczęcia filozoficznej debaty nad moralnością kłamstwa, ale umożliwiają nam również spojrzenie na kontrastujące ze sobą kultury Zachodu i Wschodu, w których podejście do opieki nad konającym człowiekiem to tylko kropla w morzu różnic. Pieniądze, możliwości, rodzinne uroczystości czy relacje między ludźmi – wszystko jest ze sobą zestawiane, lecz całkowicie pozbawione oceny. Mimo że twórczynią obrazu jest przedstawicielka Wschodu, to jej zamerykanizowane postaci wcale nie są kreowane na zdrajców. Więcej, ocena podejścia wiąże się u Lulu Wang z kulturowym wychowaniem i nie jest niczym więcej niż tylko interpretacją przeciwstawienia sobie pojęć my/oni. Imigranci w Kłamstewku to nie tęskniący za ojczyzną poszukiwacze swojego miejsca, lecz dumni ze swoich amerykańskich paszportów reprezentanci innej społeczności. Rodzina z ojczyzny nie czuje się zakompleksiona w obecności wujka i cioci z zachodniego świata i chwali walory ich ojczystego kraju. To reżysersko obiektywne zestawienie kultur pomaga łaskawiej spojrzeć na tocząca się w sercach bohaterów walkę o kłamstwo – choć stawką jest życie babci, żadna ze stron nie jest w błędzie. Kandydat do zeszłorocznego Złotego Globu w kategorii filmu nieanglojęzycznego to prezentacja podejścia i stylu życia z dwóch różnych krańców świata. Niestety poza podkreślanymi od czasu do czasu różnicami w podejściu do śmierci i kultury, mało jest w nim barwnej dosadności, która mogłaby szerzej przedstawić poszczególne rytuały – w swoim wydźwięku jest raczej dość monotonny, a kulturowe elementy są tutaj domeną rodzimego podwórka reżyserki. Nie wynika to jednak z jej zamiłowania do promowania swojego kraju, lecz z nastawienia na międzynarodowego odbiorcę, któremu nie trzeba pokazywać „dziwactw” zachodniej cywilizacji. Poczęstunek nad grobem zmarłego dziadka czy rytmiczne uderzenia w bębny są wystarczającym obrazem egzotycznej odmienności kulturowej. W efekcie film jest dość powierzchowny i, poza symbolicznymi ciekawostkami, nie daje nam zbyt wiele satysfakcji z międzykulturowego zestawienia. Kontrast charakteryzuje całość Kłamstewka, w którym nawet poszczególne sceny przeplatane są kadrami o odmiennej barwie obrazu. Chłód wieczornego wiatru przecinany jest przez skwar porannego słońca, a wieczorowy klimat wesela rozbity przez jasność dnia. Autorka próbuje za pomocą tych artystycznych porównań jeszcze mocniej wprowadzić w widza w skrajność komediowo-dramatycznych tonów swojej produkcji, choć mocniej w tym przypadku nie znaczy wystarczająco. Ładne kadry chińskiej architektury, jeśli sugerują twórczą wrażliwość, to okazują się obietnicą rzuconą na wiatr. Sceny, które miałyby radować nasze serca, powodują jedynie lekki uśmiech, a zwiastujące łzy obrazy ze szpitalnych okoliczności tylko go zdejmują. Zamiast obiecującej batalii dwóch filozoficznych stanowisk, ciekawego porównania kultur i łamiącego serce dramatu rodzinnej komórki społecznej, dostajemy pokrzepiającą serca opowiastkę o anegdotycznym przypadku schorowanej staruszki. Prostota i brak melodramatyzmu mogą być dla niektórych zaletami, ale dla tych, którzy w kinie szukają emocjonalnego trzęsienia ziemi, zdecydowanie lepiej skupić się na azjatyckim Parasite, który zasłużenie zostawił swojego filmowego brata w tyle i okazał się najlepszym filmem aż w dwóch oscarowych kategoriach dotyczących kinematograficznego całokształtu.