Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Jojo Rabbit (2020) – śmiech przez łzy Opracował: Łukasz Rogalski, specjalista ds. komunikacji, filmoznawca i dziennikarz kulturowy Kto by pomyślał, że doczekamy czasów, w których film skupiający swą uwagę na nazistowskiej ideologii, prezentujący sylwetkę Hitlera przez pryzmat przyjacielskiego wyobrażenia małego chłopca, odniesie solidny sukces, zdobywając statuetkę Oscara w scenariuszowej kategorii? Tym właśnie jest Jojo Rabbit, czyli najnowszy film twórcy m.in. jednego z marvelowskich dzieci – Thor: Ragnarok, ale też Co robimy w ukryciu, satyrycznego spojrzenia na nocne życie złaknionych krwi wampirów. Taika Waititi, bo to on stoi za sukcesem tego prześmiewczego ujęcia absurdów III Rzeszy, zyskuje powoli status reżysera umiejętnie i humorystycznie łączącego kino familijne z artystyczną ambicją twórczą. Szansę, jaką otrzymał przy okazji prac nad Thorem, wykorzystał na piątkę z plusem, zamieniając nijakiego, szarego poskramiacza piorunów w neonowego władcę humoru, wydobywając z postaci jej potencjał. Nowozelandzki reżyser sprawił, że seria o nordyckim bożku wskoczyła z mglistego końca na fanowskie podium. Zwrócił na siebie oczy całego świata i wypracował sobie odpowiednią pozycję, aby móc rozpocząć marsz na Akademię. Jaki jest tego efekt? Kilkuletni Jojo (Roman Griffin Davis) jest członkiem młodzieżowej organizacji Jungvolk, jednoczącej miłośników nazistowskiej ideologii. Ślepo zakochany w życiowych wskazówkach Hitlera, podąża drogą zbrojnych treningów i psychologicznego znieczulania. W tym samym momencie życia natyka się na ukrywaną w jego domu Żydówkę, która przekonuje go do niesienia pomocy. Rozdarty między wyznawanym światopoglądem a budzącym się w nim uczuciem, nie do końca wie, jak wybrnąć z sytuacji, którą przyniósł mu los. W podejmowaniu kluczowych decyzji zwraca się do swojego wyimaginowanego przyjaciela: Adolfa Hitlera (Taika Waititi). Jego życie komplikuje dodatkowo fakt, że matka Rosie (Scarlett Johansson) nie do końca podziela jego fascynacje aktualnym reżimem. Ich życiowy trójkąt przepełniony jest miłością, strachem i nadzieją. Opis filmu zwiastuje poważny dramat o egzystencjalnych rozterkach młodego człowieka – tym większe jest nasze zdziwienie w trakcie pierwszego kwadransa filmu, podczas którego salutowanie jednemu z największym zbrodniarzy w historii ludzkości jest tutaj sprowadzone do rangi niemal ojcowskiego motywowania. Ciepły, lecz niepozbawiony groteski, obraz Hitlera budzi w nas poczucie dysonansu, jakiego w kinie jeszcze nie czuliśmy. Im dalej w las (Jojo udaje się na obóz szkoleniowy), tym robi się jeszcze bardziej niewygodnie, a kolejne gagi związane ze wszystkimi okropieństwami nazistowskich Niemiec powodują w nas coraz większy niesmak. To wszystko jednak rozmywa się w momencie, w którym zaczynamy zdawać sobie sprawę z postmodernistycznego podejścia reżysera do tematyki nazizmu. Dziecięca postawa Jojo i związane z jego przygodami żarty z ideologii powodują dosadne sprowadzenie założeń przywódcy III Rzeszy do godnego politowania postrzegania świata przez kilkuletnie dziecko. Propagandowe postrzeganie Żydów jako strasznych stworów budzi tutaj raczej świadomość pozbawionej granic dziecięcej wyobraźni, aniżeli poważnie wybrzmiewającej segregacji rasowej. To właśnie zestawienie fragmentów propagandowych scen w stylu Triumfu Woli Leni Riefenstahl z rozbrajającą infantylnością ich założeń, zobrazowanych w postaci absurdalnego humoru z dodatkiem popkulturowego sosu sprawia, że na samo wspomnienie o tym nieludzkim czasie łapiemy się za głowę z niedowierzeniem. Pozbawienie określonego czasu, miejsca i powagi światopoglądu wyznawanego przez Hitlera odsłania jego bezsensowność i zwykłą głupotę. Jojo Rabbit nie jest jednak pozbawiony ciężaru emocjonalnego związanego ze swoją tematyką. Przerysowany wstęp ma określoną funkcję w kontekście całości dzieła nowozelandzkiego reżysera. Wraz z kolejnymi aktami filmu atmosfera gęstnieje i choć obraz nie traci swojego humorystycznego impetu, to przejawia momenty szczerego cierpienia, wprawiając nas w stan zadumy. Kontrastowe zestawienie tych odczuć pozwala mocno wybrzmieć końcowym sekwencjom, co sprawia, że nie jest on tylko zabawną ciekawostką, lecz świeżym, podyktowanym twórczą ekspresją, spojrzeniem na dobrze już nam znane okropieństwa. Czasy, o których mowa, były już ukazywane w kinie wielokrotnie, również z punktu widzenia dziecka (Chłopiec w pasiastej piżamie, Życie jest piękne), jednak nigdy wcześniej w tak odważny sposób, balansując na granicy dobrego smaku. Wielu może odrzucić konwencję, którą Waititi posługuje się w swoim filmie, ale trudno odmówić mu przy tym świeżości. Dziecięca łatwowierność w tak skrajnie wyobcowanej rzeczywistości w dosłowny sposób komentuje społeczeństwo nazistowskich Niemiec, a postać Hitlera, niemogąca finalnie przekonać do swoich „wartości” nawet małego dziecka, staje się dosadnym spuszczeniem kurtyny na jego „osiągnięcia” w zakresie sztuki, literatury czy polityki. Wydaje się, że uznanie dla tego filmu w postaci Oscara i wielu innych nagród oznacza kolejny rozdział w żałobie, którą przeżywa ludzkość w związku z procesem oswajania się z tym niechlubnym okresem historii.