Dostęp do serwisu wygasł w dniu . Kliknij "wznów dostęp", aby nadal korzystać z bogactwa treści, eksperckiej wiedzy, wzorów, dokumentów i aktualności oświatowych.
Witaj na Platformie MM.
Zaloguj się, aby korzystać z dostępu do zakupionych serwisów.
Możesz również swobodnie przeglądać zasoby Platformy bez logowania, ale tylko w ograniczonej wersji demonstracyjnej.
Chcesz sprawdzić zawartość niezbędników i czasopism? Zyskaj 14 dni pełnego dostępu całkowicie za darmo i bez zobowiązań.
Lighthouse (2019) – strumień świadomości
Opracował: Łukasz Rogalski, absolwent filmoznawstwa oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej
Kwadratowy format obrazu, czerń i biel, jedynie dwóch aktorów, oszczędność środków wyrazu, powolne tempo narracji i praktycznie jedna lokalizacja przez cały czas trwania seansu. Skrótowy opis drugiego filmu Roberta Eggersa nie brzmi zbyt zachęcająco i nawet jeżeli jego nużąca estetyka może zostać uratowana przez horrorowy rodowód gatunku, finalnie okazuje się, że nie jest to właściwe wyjście z sytuacji w momencie, w którym straszyć ma nas samotność wynikająca z wielomiesięcznej pracy polegającej na pilnowaniu światła na szczycie latarni morskiej. Przeciwnie – stanowi gwóźdź do trumny dla autorskiego pomysłu tego artystycznie młodego reżysera. W jaki sposób więc opowieść o dwóch facetach, siedzących w latarni, staje się metaforą toksycznej męskości, która w celu przerażenia nie musi odwoływać się do niebezpieczeństwa innego niż stanowimy sami wobec siebie?
Inspirując się zagadkową opowieścią o dwóch latarnikach, którzy pod koniec XIX w. zostali znalezieni martwi na wyspie w okolicach Nowej Anglii, Eggers stara się stworzyć preludium owych wydarzeń, jednak nie ma najmniejszego zamiaru wyjaśniać ich rzeczywistej natury. Film zaczyna się w momencie, gdy latarnicy dobijają do brzegu wyspy, zmieniając tym samym poprzednich pracowników. Starszy z nich, Thomas Wake (Willem Defoe), jest szefem zmiany i zwierzchnikiem młodszego, Ephraima Winslowa (Robert Pattinson), którego pochodzenie owiane jest tajemnicą, a motywacje względem podjęcia zawodu morskiego przewodnika poznawane są przez nas w trakcie filmu. Relacja między nimi na pierwszy rzut oka nie wyróżnia się niczym ponad standardową relację szefa cierpiącego na kompleks Napoleona i wypruwającego z siebie żyły pracownika, powoli tracącego opanowanie w wyniku wiecznego niezadowolenia tego pierwszego. Diabeł tkwi jednak w szczegółach i dokładna obserwacja zniuansowanego napięcia między obojgiem, wynikającego z dzielącej samotności, zaprowadza nas w rejony ich niedostępnej podświadomości, powodując, że dalsze poczynania bohaterów zaczynamy oglądać z coraz większym zainteresowaniem, mimo że polegają one na żmudnym dorzucaniu węgla do pieca, sprzątaniu kwatery mieszkalnej lub czyszczeniu skażonej kanalizacji.
Towarzysząca każdego dnia zapracowanym mężczyznom szara rzeczywistość rozświetlana jest jedynie przez światło majestatycznej latarni, które powoli staje się centrum ich kurczącego się świata. Postępująca samotność sprawia, że klaustrofobiczna wyspa zaczyna projektować w wyobraźni niedoświadczonego Ephraima obraz surrealistycznego świata mitów żeglarskich, zasiewając w jego umyśle ziarno szaleństwa. Jednak „protekcjonalna” wobec źródła światła postawa Thomasa sugeruje nam, że z owego ziarna, w umyśle doświadczonego latarnika, już dawno wyrosła opętańcza idea. Powstające na styku tych dwóch umysłów niesnaski przeistaczają się w konflikt wewnątrz każdego z nich, rzutujący na codzienną postawę i wzajemne relacje. Rozgrywana na tej płaszczyźnie psychologiczna gra z symbolami, greckimi mitami i ludzkimi zachowaniami jest prawdziwą gratką dla fanów psychoanalizy. Interpretacji jest z kolei więcej, niż mogłoby się wydawać. Nigdy nie jesteśmy do końca pewni, czy twórca próbuje rozłożyć na czynniki pierwsze relacje ojca i syna, nauczyciela i ucznia, czy może rywalizacje męskiego ego względem zyskującej tu cechy antropomorficzne latarni. Freudowski lęk kastracyjny miesza się tu ze skutkami niemożliwych do spełnienia popędów, a na otoczonym przez wzburzone fale odludziu jedynym ratunkiem wydaje się alkohol, powodujący ostatecznie jeszcze rychlejszy pęd ku szaleństwu, którego początek rozmywa się wraz z zawłaszczającym tajemnicę przeszłości obojga z mieszkańców wyspy prądem morskim.
Lighthouse, pomimo względnej oszczędności w środkach, stanowi prawdziwy popis umiejętnego spinania w całość pogłębionych analiz przedstawianych za pomocą opowieści o wyrzuconych na margines społeczeństwa mężczyzn oraz toksycznej natury prowadzącej do fizycznej i psychicznej dominacji silniejszego nad słabszym. Owa słabość lawiruje tu od doświadczenia, przez sprawność fizyczną, po umiejętne radzenie sobie z nieprzyjaznym środowiskiem. Natura zresztą jawi się jako antagonista. Sprawia, że z planów nie zostaje nic, poza gasnącą nadzieją na ratunek. To wobec natury i jej tworów ostatecznie uginają się bohaterowie. Irytująca mewa, zalewająca dom fala sztormu czy nieustępujące opady przenikliwie zimnego deszczu sprawiają, że samotność nie jest jedynym problemem, a towarzyszący jej zwykle spokój mógłby być w tym przypadku błogosławionym ratunkiem. Dopełniane przez korespondencję z klasykami kina grozy obrazy ostatecznie potwierdzają, że Eggers jest jednym z czołowych autorów wpisujących się w poczet nowej fali horroru. Siekiera w rękach bohatera filmowego nie była tak przerażająca od czasu Lśnienia Kubricka, a mewy nie niosły ze sobą tak symbolicznego zagrożenia od czasu Ptaków Hitchcocka.
Debiutancka Czarownica z 2015 roku była jedynie ewidentną rozgrzewką, a kino tego amerykańskiego twórcy wyróżnia się dzięki nawiązaniom do dawnej literatury. Lighthouse łączy elementy poetyki horroru, umiejętnie wykorzystane przez reżysera, który nie traci kontroli nad kreowanym przez siebie światem.