Dostęp do serwisu wygasł w dniu . Kliknij "wznów dostęp", aby nadal korzystać z bogactwa treści, eksperckiej wiedzy, wzorów, dokumentów i aktualności oświatowych.
Witaj na Platformie MM.
Zaloguj się, aby korzystać z dostępu do zakupionych serwisów.
Możesz również swobodnie przeglądać zasoby Platformy bez logowania, ale tylko w ograniczonej wersji demonstracyjnej.
Chcesz sprawdzić zawartość niezbędników i czasopism? Zyskaj 14 dni pełnego dostępu całkowicie za darmo i bez zobowiązań.
Portret kobiety w ogniu (2019) – kobieta kobiecie kobietą
Opracował: Łukasz Rogalski, absolwent filmoznawstwa oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej
Jeżeli na hasło „komedia romantyczna” połączone w jednym zdaniu z formułą „kino kobiece” reagujecie rozczarowanym westchnieniem, to Céline Sciamma przychodzi wam z pomocą. Najnowszy film francuskiej reżyserki całkowicie wpisuję się w definicję kina skierowanego do kobiecej wrażliwości. Dla potwierdzenia tej tezy warto wspomnieć, że ekranowy czas mężczyzn to w Portrecie kobiety w ogniu łącznie jakieś trzy minuty, z czego większość stanowi otwarcie filmu. To obraz stworzony przez kobiety i dla kobiet. Sciamma mówi o rzeczach bardzo ważnych, a sposób, w jaki prowadzi swój artystyczny monolog, zasłużył w tym roku na Złotą Palmę w kategorii najlepszy scenariusz. Niech to rozbudzi apetyt niedowiarków.
Klasyczne kino hollywoodzkie zawsze stawiało w centrum swojego zainteresowania męskiego bohatera. Kobieta była jego dopełnieniem, drugoplanową postacią, służącą do zaspokajania estetycznych gustów męskiej heteronormatywnej widowni. Na szczęście pierwsza połowa XX wieku to już ledwie wspomnienie, a w dzisiejszym kinie możemy zachwycać się w pełni feministycznymi narracjami. W tej konkretnej, przepełnionej niezwykłym napięciem emocjonalnym opowieści, główne role grają Noémie Merlant jako Marianne i Adèle Haenel wcielająca się w Héloïse. Pierwsza z nich jest malarką otrzymującą nietypowe zlecenie – namalować portret kobiety, która nie zamierza do niego pozować. Héloïse, bo to ona jest zmuszana do powielania swojego jestestwa, ma zostać wydana za mąż przez swoją matkę (Valeria Golino), a żeby do tego doszło, jej wybranek zza wielkiej wody musi wpierw dowiedzieć się, jak wygląda jego potencjalna małżonka. Ten sam los miał spotkać wcześniej jej siostrę, lecz ta, chcąc uciec przed tą koniecznością, popełniła samobójstwo. Jest rok 1760, a to nie będzie wesoła historia.
Na to całkowicie pochłaniające nas emocjonalnie kino składa się kilka elementów pozwalających wyróżnić je spośród innych, miłosnych opowieści. Niespieszna, skupiona na detalu narracja umożliwia nam dostrzeżenie najdrobniejszych zmian w zachowaniu bohaterek. Reżyserka wykorzystuje zbliżone ujęcia, co potęguje poczucie intymności, a w połączeniu z aktorskimi dokonaniami obu pań jesteśmy świadkami najwierniejszej falsyfikacji namiętności względem jej życiowego odpowiednika. „Jak to jest kochać?” – pyta w pewnym momencie filmu jedna z postaci. Jeżeli ktoś z potencjalnych widzów również poszukuje odpowiedzi na to pytanie, to właśnie Portret kobiety w ogniu da mu najlepszą możliwą odpowiedź. Niektórych może zmęczyć powolne tempo kiełkującego uczucia, lecz tych, którzy uważnie śledzą narodziny miłości, czeka wiele momentów umożliwiających przeżycie tak bardzo poszukiwanego przez nas w sztuce oczyszczenia. Choć wiele z nich wydaje się także zbyt zwyczajnych, wręcz pospolitych, zwłaszcza w zestawieniu z językiem, do jakiego przyzwyczaiły nas już dzisiejsze filmowe widowiska, to jednak kropla drąży skałę i razem tworzą mozaikę romantycznych uniesień, których definicje będzie nam dane zgłębić w trakcie jej układania.
Kobiecy duet dopełniony zostaje przez Sophie (Luàna Bajrami), służkę, która również musi mierzyć się z ograniczeniami, jakie ciążą nad kobietą w tym niechlubnym okresie historii. W przypadku głównej pary jest to chociażby niemożliwe do spełnienia uczucie, w przypadku Sophie – niemożność zostania matką. Obydwa z nich obarczone są niezrozumiałymi już dziś dla nas zachowaniami i jednocześnie pokazują, że problematyka, która nad nimi ciąży, nadal odciska na współczesnym społeczeństwie swoje piętno. Różni się tylko sposób działania, bo uczuciowy napęd pozostał bez zmian. Korelacja z teraźniejszością jest finalnie emblematycznym osiągnięciem Sciammy. Jej film to opowieść o niezrozumiałych dla nas czasach, jednak – jeśli przyjrzeć się jej bliżej – nie da się nie dostrzec, że poruszana w niej tematyka jest zaskakująco aktualna, a dawno zapomniany przez modę gorset nadal odciska swój społeczny kształt na kobiecych ciałach.
Za największą zaletę Obrazu kobiety w ogniu, spajającą wszystkie z powyższych elementów, należałoby uznać subtelny sposób konstruowania narracji. Wiele mamy dzisiaj produkcji o tematyce LGBT (chociażby niemal bliźniacza Faworyta Lathimosa) czy aborcyjnej (aktualnie straszące w kinach Nieplanowane), niewiele z nich traktuje jednak tematy swych rozważań z należytym zrozumieniem. Pomimo dobrych chęci twórcy zbyt często uderzają nas obrazami zbyt rzadko występującymi w konserwatywnej kinematografii. Kluczem do sukcesu zdaje się potraktowanie grząskiego gruntu z odpowiednim wyczuciem. Sciamma czuje o wiele więcej niż większość z nas, co pozwala jej na zrównoważone, pozbawione oceny, spojrzenie na sytuacje tak trudne, że wydobycie ich emocjonalnego sedna pozwala uwolnić nas od sztywno przyjętych „logicznych” zasad.