Dostęp do serwisu wygasł w dniu . Kliknij "wznów dostęp", aby nadal korzystać z bogactwa treści, eksperckiej wiedzy, wzorów, dokumentów i aktualności oświatowych.
Witaj na Platformie MM.
Zaloguj się, aby korzystać z dostępu do zakupionych serwisów.
Możesz również swobodnie przeglądać zasoby Platformy bez logowania, ale tylko w ograniczonej wersji demonstracyjnej.
Chcesz sprawdzić zawartość niezbędników i czasopism? Zyskaj 14 dni pełnego dostępu całkowicie za darmo i bez zobowiązań.
Truposze nie umierają (2019) – film martwych żartów
Opracował: Łukasz Rogalski, redaktor, absolwent filmoznawstwa oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej
Mało jest nietuzinkowych twórców kina niezależnego, którzy w dodatku przebijają się ze swoimi filmami do masowego odbiorcy. Jim Jarmush, poza wszelkimi charakterystycznymi dla swojego autorskiego stylu cechami, wyróżnia się przede wszystkim tym, że – jak mało który reżyser – w swoich tworach balansuje na granicy angażującego nasze zmysły dzieła sztuki i pretensjonalnej pustki w miejscu, w którym spodziewamy się jakiejkolwiek treści. Z jednej strony potrafi on dostarczyć nam melancholijne przejmujących doświadczeń, jakimi stoi film o parze krwiopijców (Tylko kochankowie przeżyją), a z drugiej – niezwykle pusty, udający o wiele więcej niż widz może w nim dostrzec, obraz skupiający się na pudełku zapałek (The Limits of Control). Premiera jego najnowszego dzieła jest z pewnością wyczekiwanym wydarzeniem, bo prezentowana w zapowiedziach konwencja, którą wykorzystuje, choć nie jest mu obca, to w porównaniu z docenionym Petersonem z zeszłego roku, może wylądować na końcu listy ze względu na rangę tematu oraz, niestety, wartość artystyczną.
Truposze nie umierają robi bardzo duży efekt WOW na papierze. Obsada, którą znamy już z wcześniejszych dokonań reżysera, sygnalizuje nam sporą dawkę kina autorskiego, a w połączeniu z tak skrajną tematyką, jaką niewątpliwie jest apokalipsa zombie, w dodatku umieszczona w komediowych ramach, rozbudza w nas ciekawość do granic możliwości. Film opowiada bowiem historię amerykańskiego miasteczka, w którym dwóch, znudzonych codziennością funkcjonariuszy policji, mierzy się z anomalią spowodowaną zmianami pola magnetycznego ziemi. Na skutek zmian klimatycznych zmarli zaczynają powstawać z grobów, co może zakłócić porządek społeczności, w której głównym problemem jest fakt uprowadzenia kurczaków farmera Millera (Steve Buscemi) przez dziwaka mieszkającego w lesie, niejakiego pustelnika Boba (Tom Waits). Cliff Robertson (Bill Murray) i Ronnie Peterson (Adam Driver) nie wydają się jednak przejęci tym zjawiskiem bardziej niż podczas obcowania z marazmem codzienności i w świetle wiecznego dnia, bez konkretnego planu działania, snują się po mieście, napotykając na swojej drodze ekscentryczne persony: trenującą sztukę władania mieczem samurajskim Zeldę Winston (Tilda Swinton) czy kompletnego komiksowego geeka, Bobby'ego Wigginsa (Celeb Landry Jones). W międzyczasie na planie przewijają się też takie osobistości, jak: Rosie Perez, Selena Gomez, Danny Glover, RZA czy Iggy Pop.
W powyższym opisie w sposób intencjonalny zostały uwypuklone nazwiska znanych aktorów/ muzyków, ponieważ nie fabuła stanowi tu jądro przedstawionej historii, a właśnie interakcje między bohaterami, którzy w swoich rolach zdają się znajdywać jedynie na papierze. Całość przypomina film nakręcony przez starych znajomych, którzy podczas spotkania towarzyskiego wpadli na pomysł zrobienia „czegoś fajnego”. Szkoda, że to „coś fajnego”, okazuje się „czymś fajnym” tylko i wyłącznie dla nich. Obraz obfituje w hermetyczne żarty, tzw. inside jokes, które zrozumieją tylko zagorzali fani reżysera. Motywy z jego wcześniejszych filmów są tu przemycane w szczegółach, które mogą z łatwością umknąć komuś niezaznajomionemu z filmografią Jarmusha i twórczością pozostałych aktorów. Pal licho ich elitarność, ale fakt, że za często budzą wyłącznie satysfakcję u widza z powodu rozpoznania danego clue dowcipu, a za rzadko rzeczywiście bawią, to problem, na który film aspirujący do miana komedii pozwolić sobie nie może.
Humorystyczna niedostępność kontrastuje tu z łopatologicznym przedstawieniem metaforycznego znaczenia filmu. Oglądając opowieść o zombie, mamy wrażenie, że Jarmush dosłownie robi sobie z nas żarty, bo trudno uwierzyć, żeby twórca tego formatu prezentował porównanie plagi zombie do zatraconego w materializmie współczesnego społeczeństwa, racząc nas obrazami wpatrzonych w swoje smartfony żywych umarlaków, zastępując klasyczne mamroczenie o mózgu chęcią złapania łączności z wi-fi jako coś odkrywczego. To właściwie jedyny komentarz dotyczący społecznej kondycji człowieka, jaki uświadczymy w jego interpretacji filmów o zombie. Tym bardziej rozczarowuje jego banalność i wtórność. Jedynym, co wychodzi obronna ręką z tego tworu, jest zabawa w dekonstrukcję gatunku filmów o zombie. Wraz z postępami w śledztwie przeprowadzanym przez dwójkę zblazowanych policjantów obcujemy z kolejnymi odniesieniami do klasyki gatunku, często ironicznie zmienianymi, jak wspomniana fraza pożądania sieci bezprzewodowej, pomysłowo wplecionymi w poszczególne sceny, jak nazwa samochodu przywołująca na myśl wielkiego pioniera postaci zombie w popkulturze, Georgea Romero, czy specjalnie uwypuklającymi pewne przejaskrawienia, jak bezpodstawne nasilanie emocji postaci w sytuacjach bez wyjścia w kontraście do zachowujących stoicki spokój głównych bohaterów.
Brak kluczowych rozwiązań fabularnych jest maskowany przez burzenie fikcji, nadające samoświadomość postaciom, a zapoczątkowane wątki znanych aktorów jawią się tu tylko jako ich cameo, podczas gdy wszystkie razem tworzą wypadkową całości. Nowy film Jarmusha staje się więc ciekawostką, którą z zaangażowaniem obejrzą tylko najwięksi z fanów jego osoby, horrorów i nieśmiesznych komedii. Finalnie może okazać się więc, że film zrobiony jest tylko dla niego samego, lecz może właśnie tego potrzebuje artysta tego formatu, aby następnym razem zaserwować nam dla odmiany wyjątkowe przeżycie filmowe. Z drugiej strony Jarmush od początku swej twórczej drogi nie specjalnie starał się zaangażować swojego odbiorcę. Nie inaczej jest też w przypadku Truposzy.