Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Jak podręcznik szkolny nauczy żyć w rodzinie? Cz. 2 – „wędrowanie ku dorosłości” Opracowała: Zofia Grudzińska, psycholog, nauczycielka języka angielskiego, współzałożycielka i koordynatorka ruchu społecznego Obywatele dla Edukacji; w swojej pracy stosuje podejście „autonomii ucznia” Uwaga wstępna: w niniejszym tekście analizuję wyłącznie treści zawarte w jedynym tytule (obejmującym cykl podręczników na poszczególne lata nauki), który został zaakceptowany przez MEN do pracy na zajęciach wychowania do życia w rodzinie (Wędrując ku dorosłości, red. Teresa Król, Rubikon). Po zapoznaniu się z podstawą programową, pora zajrzeć do podręcznika, a raczej podręczników. Cykl zawdzięczamy czterem autorkom: Magdalenie Guziak-Nowak, Grażynie Węglarczyk, Teresie Król i Krystynie Maśnik. Edukacja zaczyna się w czwartej klasie. Dziesięciolatki na samym początku dowiadują się, że nie wszystkie rodziny są pełne, bo na przykład mogło być tak, że najpierw mamusia zmarła, a potem „tata związał się z inną kobietą”. W książce nie wskazano jednak innego wariantu rodziny niepełnej – np. na skutek rozwodu. Na szczęście na kolejnych stronach mowa o funkcji opiekuńczej, wychowawczej („mamusia i tatuś szlifują was jak diamenty”), socjalizacyjnej (przy okazji autorki finezyjnie proponują dzieciom, by zorganizowały w klasie zabawę w kalambury przedstawiające przysłowia o pracy) i innych – omawianych kompetentnie i przystępnie. Rozdział dotyczący edukacji seksualnej to podstawowe wiadomości o budowie narządów płciowych i kilka przykładowych pytań zadawanych przez dzieci w tym wieku. W rozdziale poświęconym ciąży ładne zdjęcia rozwoju płodowego i nacisk położony na negatywne skutki spożywania przez kobietę alkoholu i palenia papierosów (niestety, ani słowa o wdychaniu dymu z papierosów palonych przez innych członków rodziny). W kolejnych rozdziałach w adekwatnym do poziomu odbiorców języku omawiana jest kwestia intymności i „złego dotyku”. Pojawia się tematyka związana z relacjami społecznymi – koleżeństwo, rówieśnicze znęcanie się, dobre maniery – i tutaj poziom wykładu nie budzi zastrzeżeń. Nieco naiwne są próby „odciągnięcia” od internetu (jak wspaniale szeleści papier stronic interesującej książki!), ale to bitwa w dobrej sprawie. Wprowadzenie netykiety to zdecydowanie „wartość dodana”. Do zalet należą też szata graficzna i przyzwoite propozycje samodzielnej i grupowej „pracy pogłębiającej” tematykę. Nastawiona umiarkowanie pozytywnie sięgam po następne podręczniki. Stopniowo wyłania się dziwaczna prawda: w tzw. realu uczniowie dorastają, ale w bajkowym świecie autorek rozwijają się zgodnie z ich założeniami. Pierwsza część cyklu językiem i narracją była faktycznie dostosowana do wieku odbiorców, jednak w miarę lektury kolejnych narasta coraz silniejsze wrażenie, że autorki stykały się z młodzieżą albo na kartach książek z okresu dwudziestolecia zeszłego wieku, albo w szkole przyklasztornej. Coraz wyraźniejszy też staje się przekaz moralny: seks tylko w małżeństwie, głównie dla prokreacji, role płciowe silnie zdeterminowane i formatywne dla norm społecznych. Zgodnie z zapowiedzią „układu spiralnego” wracamy do tematyki z zeszłego roku. Teraz uczniowie dowiedzą się, że rodzina zapewnia poczucie bezpieczeństwa i jest źródłem przyswajanych wartości, a z rodzeństwem warto się zaprzyjaźnić oraz że dziadkowie i babcie wspierają w odkrywaniu talentów swoich wnuków. Idylliczne obrazki, a mnie się snuje po głowie: co o takich zajęciach myślą dzieci, wyrastające w mniej przyjaznych warunkach? Kolej na rozdział o płci i ciele, w którym – przy okazji narracji o naturalnej wstydliwości – dowiadujemy się, że godne naśladowania dziewczynki unikają „próżnego flirtowania”, mocnego makijażu i nie narzucają się chłopcom, a chłopcy unikają sytuacji (np. filmów), które mogą wywołać podniecenie seksualne. Okazuje się zatem, że mimo pięknych słów z poprzednich stron, jak to nasze ciało jest godne akceptacji, trzeba się wstydzić jego funkcji seksualnych. W następnym podręczniku pojawia się interesująca jaskółka: „samowychowanie”, nie tyle zdefiniowane, co opisane jako zmierzanie „do moralnej doskonałości” i w tytule zaanonsowane jako „rzeźbienie ciała i ducha”. Kierując się motywacją wewnętrzną, nastolatki powinny „czytać lektury spoza obowiązkowego kanonu” – nie dlatego, że są interesujące, tylko ze względu na to, że poszerzą zakres słownictwa „samowychowującego się” osobnika; a z kolegami na rower pójdą dlatego, że pragną „zadbać o swoją kondycję, bo wiecie, że «w zdrowym ciele zdrowy duch»”. Zgodnie ze świętą zasadą spiralności, w rozdziale o dojrzewaniu znajdziemy nie tylko wykład o hormonach, ale również o oznakach zbliżającej się pierwszej miesiączki. Wydaje się jednak, że na przełomie trzynastego i czternastego roku życia informacja dla większości spóźniona, jak wynika ze statystyk, ale przecież „obowiązuje układ spiralny przekazywania wiedzy”. O niezłomna wiaro, że szkoła jest jedynym jej źródłem! W ramach wyidealizowanego postrzegania tempa rozwoju społecznego młodzieży dopiero w podręczniku do siódmej klasy pojawia się tematyka pierwszego zakochania i randek. Czy naprawdę dopiero teraz nastolatka odkrywa, że „pogłaskanie po policzku przez chłopaka to coś innego od pogłaskania przez mamę”? Co do masturbacji (podrozdział dla chłopców, dziewczęta widać wolne od tej plagi?) – gratuluję autorkom, że ośmieliły się wyraźnie powiedzieć, że nie ma negatywnych skutków natury medycznej. Ale zaraz zatrąbiły do odwrotu, grożąc uzależnieniem, które może w przyszłości doprowadzić do potencjalnych przeszkód we współżyciu płciowym. Poza tym „wyszukane fantazje” erotyczne bywają przyczyną uzyskiwania satysfakcji seksualnej tylko pod wpływem nietypowych bodźców. Muszę przekazać wykładowcy seksuologii z czasów moich studiów psychologicznych, że odkryto wreszcie przyczyny tzw. parafilii (zaburzeń właśnie na tym polegających, jak np. fetyszyzm. zoofilia, nekrofilia, formikofilia itp.) i liczni naukowcy mogą przestać się trudzić ich poszukiwaniem. Święcie przestrzegany spiralny układ treści pozwala ponownie ostrzec przyszłe ciężarne, by nie paliły (tym razem w formie ostrzejszej niż w poprzednich podręcznikach: dziewczynko, zastanów się, czy masz zacząć palić papierosy, bo w przyszłości w ciąży będziesz musiała je rzucić!...). Oczywiście popieram informowanie o negatywnych skutkach przyjmowania używek dla rozwoju płodu, jestem też za tym, by młodzież wiedziała, jak objawia się FAS (alkoholowy zespół płodowy). Fajnie, że znalazło się miejsce na informacje o swoistym „dialogu” matki z płodem – odczuwaniu bicia matczynego serca, gromadzeniu doświadczeń poznawczych płynących z bodźców zewnętrznych. Dobrze, że uczniowie dowiadują się o obowiązkach personelu położniczego i zaletach porodu naturalnego „bez przemocy”, że (spirala!) znowu czytają o zaletach karmienia piersią. Czemu jednak nie wyjaśni się im, że cesarskie cięcie czasami ratuje życie, a dzieci karmione butelką też rozwijają się prawidłowo Przeglądając rozdziały o komunikowaniu się i emocjach, ponownie zastanawiam się, czemu tematy te są potraktowane skrótowo. Być może „wychowanie do życia w rodzinie” nie jest odpowiednim terenem do zajęć o charakterze warsztatowym, mających wspierać rozwój psychologiczny uczniów. Jednak szkoda, bo właśnie takich umiejętności bardzo młodym ludziom potrzeba, nie tylko wykładów o uzależnieniach i savoir-vivrze. Zgodnie z wcześniejszą uwagą o spóźnionych poradach, piętnastolatki dostają wykład o zagrożeniach zbyt wczesnej inicjacji seksualnej (co ciekawe, autorki znają statystyki – ok. 17 proc. czternastolatków ma już za sobą ten krok; czy nie przyszło im do głowy, by treści dotyczące podejmowania współżycia zaserwować trzynastolatkom w formie odpowiedniej dla wieku?). Niestety, słuszna w założeniu narracja jest napiętnowana przeświadczeniem o grzesznej naturze kobiety: dziewczynka „odsuwa jego ręce” – sądząc, że dostatecznie jasno dała wyraz swojej niechęci, ale faktycznie – jak piszą dalej autorki – nie opiera się tak stanowczo, jak powinna! Czemu nie kierują do chłopców komunikatu „jeśli dziewczyna odsuwa twoje ręce, to znaczy że nie chce”? W części analitycznej poświęconej skutkom przedwczesnej inicjacji seksualnej młodzi ludzie otrzymują osobliwie schizofreniczny przekaz. Najpierw dowiedzą się, że „współżycie seksualne może przynieść najpiękniejsze przeżycia i dać poczucie szczęścia” – więc ja bym w tym momencie odłożyła podręcznik i pognała na randkę... No dobrze, może bym doczytała, że jako nastolatka nie jestem jeszcze dość dojrzała emocjonalnie i być może nawet bym w to uwierzyła. Zgodziłabym się również, że „inicjacja powinna odbywać się w pełnym poczuciu bezpieczeństwa”… Ale jakie są źródła obserwacji, że „najwłaściwsze warunki do inicjacji tworzy stały związek, czyli małżeństwo”? Nie istnieją stałe związki partnerskie? Nowatorskim elementem dyskursu jest „prawo pierwszych połączeń”. W internecie znalazłam linki do powieści o tym tytule i jeden tylko do portalu Adonai. Chodzi o to, że „zwłasz¬cza pierwszy kontakt seksualny wyciska silne piętno w naszej osobowości”. „Źródła” (ani portal, ani autorki) nie podają odnośnych badań naukowych… Wizerunek autorek nieco poprawia w moich oczach rozdział o zapobieganiu chorobom przenoszonym drogą płciową. Zawiera informację o istnieniu szczepionki przeciw wirusowi HPV. Odważyły się też napisać, że WHO „zaleca stosowanie prezerwatywy jako środka zmniejszającego ryzyko zakażenia” wirusem HIV. Tematyka „płodności” to szczegółowe omawianie cyklów „płodnych” i „bezpłodnych”. Nie mówimy o zapobieganiu ciąży, nie trzeba: uznaliśmy, że nastolatki nie uprawiają seksu, inicjacja następuje w związku małżeńskim, a ten pełni przede wszystkim funkcję prokreacyjną – więc wszelkie zapobieganie jest niemile widziane. Rozdział jest poświęcony tzw. planowaniu rodziny sposobami naturalnymi (NPR). Nie jest jasne, czemu metoda polegająca na obserwacji śluzu na kobiecych narządach płciowych i mierzeniu temperatury jej ciała jest reklamowana jako „wymagająca od małżonków stałego porozumiewania się i przyjęcia wspólnej postawy wobec spraw współżycia” w przeciwieństwie do stosowania pigułek czy prezerwatyw. Nie ma statystyk, z których wynika mierna skuteczność naturalnych metod „planowania rodziny”, chociaż autorki zapewniają, że kobieta, która wybrała tę metodę, żyje „bez stresu”. Kolej na antykoncepcję: jej stosowanie jest niedobre, bo uzależnia los kobiety od „techniki i farmacji”, a jeśli pojawi się ciąża, to kobieta będzie „nazywała dziecko wpadką”. Oczywiście – sugerują autorki – jeśli zajdzie w ciążę wskutek złych obliczeń cyklu, będzie swój los błogosławić. Omawiając metodę wspomagania rozrodu in vitro autorki ostrzegają – no, może nie przed niesławną „fałdą”, której istnienie w obszarze twarzoczaszki postulował pewien polski kanonik – ale przed bardzo wysokim odsetkiem wad wrodzonych i genetycznych. Padają liczby: 3–5 proc. dzieci z ciąż „naturalnych” i „liczba większa o 30–40 proc.” w odniesieniu do porodów z in vitro. Sprawdzałam w wielu źródłach, wyłącznie naukowych (periodyki medyczne) – są doniesienia o kilkuprocentowej przewadze wad wrodzonych w wypadku in vitro, wyjaśniane jednak wyższym średnim wiekiem matek. Czyżby autorki podręcznika kłamały? Być może owe przerażające trzydzieści procent należy liczyć od 3–5 proc. – sformułowanie w podręczniku jest co najmniej dwuznaczne. Równie nieprawdziwa jest informacja, że „naprotechnologia” jest skuteczna w 73 proc.! Na zakończenie: wiązanka cytatów ze starszej wersji podręcznika, przeznaczonej dla gimnazjów, a więc właśnie idącej na przemiał (wyd. 2015) – już bez komentarzy: „Chłopcom zwykle zależy na tym, by jego żoną została taka dziewczyna, która wcześniej «nie próbowała»”. „Nie chodzi o mały fałd błony dziewiczej, ale o coś więcej […] o integralność osoby ludzkiej. To dziewczyna, która nie «rozmienia się na drobne»”. „Ginekolog to nie dentysta – regularne kontrole w Waszym wieku nie są konieczne”. „Jeżeli chłopak mówi ciepło i czule obejmuje, dziewczyna otwiera swoje serce i wyobraźnię. Wydaje jej się, że to już ten jedyny […]. Planuje, jaką będzie miała ślubną suknię…”. „Najwyższą akceptację seksu pozamałżeńskiego wykazali uczniowie najsłabiej uczący się…”. W tym ostatnim „odkryciu” chodziło być może o uczniów najsłabiej uczących się przedmiotu wychowanie do życia w rodzinie? W związku z czym ponownie przypominam: to nie jest przedmiot obowiązkowy. Rodzice, przed podjęciem decyzji, mogą zasięgnąć informacji, kto będzie prowadził zajęcia, jak jest do nich przygotowany (wielu mądrych pedagogów tworzy programy autorskie, by uniknąć przekazywania bzdur i kłamstw). W razie niepewności zaś może lepiej założyć, że do życia w rodzinie najlepiej przygotowuje… życie w kochającej rodzinie.