Dostęp do serwisu wygasł w dniu . Kliknij "wznów dostęp", aby nadal korzystać z bogactwa treści, eksperckiej wiedzy, wzorów, dokumentów i aktualności oświatowych.
Witaj na Platformie MM.
Zaloguj się, aby korzystać z dostępu do zakupionych serwisów.
Możesz również swobodnie przeglądać zasoby Platformy bez logowania, ale tylko w ograniczonej wersji demonstracyjnej.
Chcesz sprawdzić zawartość niezbędników i czasopism? Zyskaj 14 dni pełnego dostępu całkowicie za darmo i bez zobowiązań.
Midsommar (2019) – najciemniej jest pod
latarnią
Opracował: Łukasz Rogalski, redaktor, absolwent filmoznawstwa oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej
Pewien wielki fizyk powiedział podobno kiedyś, że jeżeli czegoś nie da się zrobić, to
przychodzi ktoś, kto o tym nie wie i on to robi. Wydaje się, że Ari Aster nie wiedział, że nie
da się zrobić działającego horroru w blasku letniego słońca, otoczeniu polnych kwiatów i
panoramie szwedzkiej wioski, bo tym, czym okazuje się drugi z jego filmów, Midsommar,
udowadnia, że jednak się da. Jeżeli w historii kina gatunek filmów grozy często odwoływał
się do lęków społeczeństwa, aby obudzić w podświadomości odbiorcy większy strach, to
współczesny post-horror konfrontuje nas ze społeczną problematyką, wytwarzając tym
samym lęki z nią związane. W tej perspektywie Midsommar okazuje się kwintesencją nowej
fali horrorów, całkowicie skupiając naszą zlęknioną soczewkę na tkwiącym pomiędzy nami
społecznym rdzeniu.
Niczego bowiem nie można określić „społecznym” w większym stopniu, niż odizolowaną
mikrospołeczność, działającą w precyzyjny, niczym jeden organizm, sposób, gdzie krąg życia
nigdy nie wychodzi poza granicę ich prywatności, a każda z postaci odgrywa swą określoną
rolę w funkcjonowaniu całej wsi. W takie właśnie miejsce planują swój wakacyjny wyjazd
studenci antropologii. Zbliża się letnie przesilenie, a szwedzkie świętowanie tego okresu
brzmi jak doskonała okazja do połączenia oryginalnych badań naukowych i przyjemnej
zabawy. Początkowa grupa kolegów nieoczekiwanie powiększa się jednak o pogrążoną w
żałobie dziewczynę jednego z nich, Dani (Florence Pugh), co w połączeniu z problematyczną
relacją, w jakiej znajduje się ona z Christianem (Jack Reynor), nie zwiastuje powodzenia
wyczekiwanej, wesołej wycieczki. Wyprawa finalnie może przynieść im jednak nieco więcej
zmartwień niż psujący możliwości wakacyjnego podrywu, ponury nastrój towarzyszącej im
młodej kobiety.
Reżyser już na starcie pokazuje nam, że nie będzie bawił się w twórcze kompromisy. Nim
film się skończy, przełamany zostanie niemal każdy możliwy schemat gatunku. I tak:
początkowe wprowadzenie postaci, zamiast być nudnym wstępem, staje się okazją do
zbudowania emocjonalnego obrazu bohaterów, okraszonym oryginalnymi zabiegami
formalnymi, gdzie Aster żongluje kamerą, bawi się elipsami czasowymi i koresponduje z
klasykami kina, a całość, co na papierze wydaje się zupełnie nieprawdopodobne, przeplata z
humorystycznymi wstawkami rodem z filmów stonerskich. Nie ma tu skrupulatnie
budowanego klimatu, mającego przygotować nas na późniejsze wydarzenia. Będąc jednak w
końcu ich świadkiem, trudno stwierdzić, czy cokolwiek byłoby w stanie spełnić tę funkcję.
Dużo większą uwagę twórca poświęca przedstawianiu historii, zapewniając nam masę
smaczków i szczegółów, które potrafią umknąć mniej uważnym widzom. Zwiastuny
wydarzeń kulminacyjnych momentów seansu poukrywane są w mise-en-scène już od samego
początku trwania filmu, a zabawa jego językiem, poza widowiskową immersją, zapewnia
również uzasadnione sfunkcjonalizowanie.
Motorem napędowym całego przedsięwzięcia są ludowe tradycje, sięgające swymi
korzeniami odległej historii germańskich plemion. Aster rzetelnie zagłębił się w lokalne
gusła, zamieniając oczekiwany festiwal słońca w prawdziwy sprawdzian granic psychicznej
wytrzymałości bohaterów. Rykoszetem wystawiania grupy przyjaciół chociażby na kontakt z
średniowiecznymi torturami, zamierzchłym procederem zmuszania starców do samobójstwa
oraz innych szokujących rytuałów, dostajemy my – widzowie. Wraz z postępem fabuły
sytuacja we wiosce zaczyna być coraz bardziej niepokojąca i, pomimo względnie bezpiecznej
scenerii, zaczynamy odczuwać głęboki dyskomfort, któremu towarzyszy aura tajemniczości.
To, co działa na naszą wyobraźnię najbardziej, to przebiegły sposób postępowania oprawców,
którzy przychodzą niczym wilk w owczej skórze – prawie zawsze działają w dzień.
Odwrócenie nacechowanej aksjologicznie opozycji jasności i ciemności to odważna
redefinicja źródeł naszego strachu w kinie. To, co wydawało się najskuteczniejszym źródłem
lęku, okazuje się jedynie najłatwiejszym, z perspektywy twórczej, środkiem straszenia. W
Midsommar przerażać zaczyna nas wszechobecne światło dnia, a skrawki nocnego mroku
stają się chwilą wytchnienia.
Sercem historii pozostaje jednak żałoba Dani osadzona w kontekście wspominanej
społeczności. Twórca odrobił pracę domową i w świadomy sposób przedstawia mechanizmy,
dzięki którym zjawisko sekty funkcjonuje w szalenie skuteczny sposób. Izolacja,
indoktrynacja, narkotyczne substancje, wykorzystywanie słabości odsłoniętych przez trudną
sytuację życiową jednostek, poczucie kolektywu i działania w imię wyższego dobra – to
wszystko jest w Midsommar oddane z nieprzypadkową pieczołowitością. Ostatecznie nie
przeraża nas jednak perfekcyjny sposób prania mózgu bohaterce, ale fakt, że jest on dla niej
autentycznie skutecznym sposobem przepracowania traumy, z którą się zmaga. Aster nie
ocenia więc, wydawać by się mogło, przenikliwego zła osadników, specjalnie poddając
moralnej wątpliwości charaktery przyjezdnych studentów, którzy kierując się egoistycznymi
pobudkami, działają w myśl hedonistycznego podejścia do życia. Kontrastując ów obraz
Amerykanów z wiecznie uśmiechniętymi Szwedami, twórca obrazu budzi w nas swoisty
dyskomfort. Do spotęgowania efektu służy mu przełamanie kolejnego ze schematów kina
grozy. Dani wydaje się bowiem idealną kandydatką na odegranie roli slasherowej final girl, a
kolejne zniknięcia jej towarzyszy sugerują dążenie do klasycznego finału, w którym kobieca
niewinność zwalcza otaczające ją zło. Nic bardziej mylnego – chyba że złem, w tym
przypadku, nazwiemy dręczącą ją żałobę.
Midsommar okazuje się filmem wyjątkowym pod wieloma względami: rzadko podejmowanej
tematyki europejskiego folkloru, totalnego przewartościowania zasad rządzących gatunkiem
horroru, obiektywnego przedstawiania najbardziej toksycznych zjawisk społecznych i
przepięknym obrazem północnoeuropejskiego przesilenia letniego. Poprzedni film Astera,
pomimo oryginalności twórczej, cierpiał na problemy związane z określeniem, czym
dokładnie chce być. Dziedzictwo było jednak debiutem, a wraz z drugim filmem reżyser, przy
pomocy odpowiednich kontrastów, wyważa swą oryginalność, wyraźnie nadając dziełu swój
autorski sznyt. Jeżeli więc zatęsknicie za upałami, Ari Aster ma coś, co skutecznie podniesie
wam temperaturę.