Dostęp do serwisu wygasł w dniu . Kliknij "wznów dostęp", aby nadal korzystać z bogactwa treści, eksperckiej wiedzy, wzorów, dokumentów i aktualności oświatowych.
Witaj na Platformie MM.
Zaloguj się, aby korzystać z dostępu do zakupionych serwisów.
Możesz również swobodnie przeglądać zasoby Platformy bez logowania, ale tylko w ograniczonej wersji demonstracyjnej.
Chcesz sprawdzić zawartość niezbędników i czasopism? Zyskaj 14 dni pełnego dostępu całkowicie za darmo i bez zobowiązań.
Men in Black: International (2019) – koedukacyjny wszechświat
Opracował: Łukasz Rogalski, redaktor, absolwent filmoznawstwa oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej
Faceci w czerni stają się międzynarodowi. Co to oznacza? W teorii – międzywydziałowe interakcje ziemskiej straży, zróżnicowane lokacje i nieograniczone możliwości. W praktyce –populistyczne zmiany, mające zadowolić każdego mieszkańca kuli ziemskiej. Realizacja najnowszej części została przekazana przez dotychczasowego, reżyserskiego twórcę serii, Barrego Sonnenfelda, w ręce autora ostatniego filmu spod szyldu Szybkich i Wściekłych, F. Garyego Graya. Końcowy efekt, jak to na kompromis przystało, nikogo nie usatysfakcjonuje, bo przecież jak coś jest do wszystkiego, to finalnie jest do niczego.
Oczywiste jest, że kino rozrywkowe to produkt przeznaczony dla jak największego grona odbiorców. Trudno byłoby zarzucać więc twórcom chęć trafienia we wszystkie gusta, jako coś niekorzystnego i godnego potępienia. Z punktu widzenia sztuki krytyka byłaby słuszna, jednak zostawiając idealizm za sobą, akceptujemy tę sytuację. Owo masowe podejście jest dla twórców jednak niezwykle trudnym zadaniem, zwłaszcza przy próbie zachowania znanej marki, poprzez robienie jej kolejnej części z jednoczesnym dostosowaniem do dzisiejszych oczekiwań przeciętnego widza. Ten pierwszy przypadek w zamierzeniu dostarczy miłośników z dawnych lat, a najnowsza część swą formą powinna skusić świeżych, potencjalnych fanów. Problem pojawia się w momencie, gdy ustępstwo względem jednej grupy, kłóci się z interesem drugiej. Na styku tego spięcia pojawia się dość zaangażowana krytyka. Z jednej strony dostarcza to rozgłosu, którego ekwiwalent reklamowy umożliwił pewnie oszczędności w kwestiach promocyjnych, ale rykoszetem obrywa przy tym również sam film, ponieważ coraz częściej to właśnie opinie odbiorców wpływowych wskazują wybór potencjonalnego klienta kina.
Kina, do którego twórcy próbują nas tym razem przyciągnąć historią młodej dziewczyny Molly (Tessa Thompson), która będąc w dzieciństwie świadkiem niewytłumaczalnego zjawiska, resztę swojego życia poświęca na odkrycie prawdy o wszechświecie. Gdy trafia do tajemniczej organizacji, nawet nie przypuszcza, że stanie w centrum wewnętrznych problemów jej całej struktury. Dodatkowo kolejne zagrożenie „z gwiazd” powoduje, że sytuacja rekrutki staje się nad wyraz poważna, a test, który na nią czeka, trudniejszy niżby się spodziewała. Razem ze swoim partnerem – Agentem H (Chrisa Hemswortha), szefem wydziału, Agentem High T (Liam Neeson) i upierdliwym kolegą z pracy, Agentem C (Rafe Spall), próbują rozwikłać wewnętrzną zagadkę i standardowo uratować świat przed zagładą.
Najnowsza część Facetów w czerni reinterpretuje schemat kumpelskiego kina akcji. Schematyczny podział na czarnoskórego i białego mężczyznę, w której jeden pełni rolę zabawnego, często nieco szalonego katalizatora wszelkich tarapatów, a drugi to, trzymający w ryzach całą operację wyrobnik, zostaje tutaj bezlitośnie przełamany przez zastąpienie Willa Smitha kobietą. Trudno nie zniechęcać tym zabiegiem miłośników serii. Twórcy wydają się nie rozumieć pojęcia związanego z równością płci a swoje rozwiązania budują na spełnieniu społecznych oczekiwań. W końcu sama nazwa filmu sugeruje brak kobiecego pierwiastka. Jego zmiana wiązałaby się z kolei z utratą rozpoznawalnej marki. Sytuację twórcy próbują ratować przez kilkukrotne żartowanie z różnic między teorią a praktyką, jednak przypomina to bardziej nerwowy śmiech niż szczery uśmiech. Zmiana nie jest więc podyktowana fabułą, kobieta być musi i tak, a jak ktoś ma niewygodne pytanie, to powstałe nań skutek napięcie zostaje rozładowane za pomocą humor. Twórcy robią więc dobrą minę do złej gry.
Sam humor, pomijając już próbę usprawiedliwiania zmian na płaszczyźnie płci, jest jednak najmocniejszym elementem obrazu. Obsadzenie w roli Agenta H Chrisa Hemswortha jest strzałem w dziesiątkę, biorąc pod uwagę niezwykły talent komediowy aktora odkryty przy okazji jego występów w roli Thora. Ostatnia część filmowej serii o przygodach nordyckiego boga w pełni odrzucała początkowy mrok, co okazało się idealnym rozwiązaniem ratującym solowe filmy o władcy piorunów. Hemsworth z niezwykłą lekkością łączy kreacje przystojnego bohatera z uroczo nieporadnym łamagą. Właściwie poza humorem postaciowym, prezentowanym za pomocą różnej maści kosmitów, jest on jedynym, lecz wystarczającym obiektem żartów godnych uwagi, ciągnąc cały film. Agentka Molly, choć prezentowana jako postać pierwszoplanowa, nie jest na tyle charakterystyczna, aby przeszkodzić Agentowi H w koncentrowaniu na sobie uwagi. Nie pomaga jej również wyidealizowany rys postaci… I choć pałamy do niej sympatią, to jednak można rzec ironicznie, że w tym związku, zgodnie z twórczym zamysłem Lowella Cunninghama, to facet nosi spodnie. Dodatkowej zabawy twórcy dostarczają nam w postaci ukrytych smaczków znanych z poprzednich części lub innych elementów popkultury, od mikrokorespondencji z kinematografią, po żarty związane z utalentowanymi celebrytami-kosmitami.
Największa bolączka filmu, względem starej trylogii, to z kolei umilenie wizerunku obcych i wszechobecny greenscreen. Starsze filmy z serii wyróżniały się dość obrzydliwymi wersjami kosmitów, co skutkowało zabawnymi momentami ze względu na kontakt owych z bohaterami. Śluz, maź i obślizgłe ciała to wizytówka serii i mimo że tamte komputerowe efekty dzisiaj z pewnością wyglądają dość sztucznie, to wykonane analogowo prezentowały się dużo lepiej. W nowych Facetach… wszystko jest błyszczące, wygładzone i słodkie. Nawet jak mamy do czynienia z postaciami o teoretycznie wątpliwej urodzie, to ostatecznie jakiekolwiek zgorszenie niesie tylko i wyłącznie finałowy przeciwnik. Film nie wykorzystuje również potencjału związanego z założoną międzynarodowością, ograniczając się do fabularnego tła historii, a gdy dołożymy do tego brak koncentracji scenariusza na głównym wątku, prze co nie do końca wiemy, który wątek jest przewodni, a końcowy twist wydaje się obojętny i oczywisty, to nie pozostaje nam nic innego, jak usiąść w nonszalanckiej pozycji i potraktować całość jako swego rodzaju kabaret. Dostarczy on wtedy dużo humoru i zapomnimy, że wolelibyśmy obejrzeć którąś z dwóch pierwszych części.