Bezpłatna aplikacja na komputer – MM News... i jestem na bieżąco! Sprawdzam

Gloria Bell (2019) – młodość przychodzi z wiekiem Opracował: Łukasz Rogalski, redaktor, absolwent filmoznawstwa oraz dziennikarstwa i komunikacji społecznej Mówi się, że ludzi do kina przyciągają dobre historie. Pomijając lwią część awangardowej kinematografii oraz produkcji mocno autorskich, a skupiając się na filmach popularnych, nastawionych na kasowe osiągnięcia, trudno się z tą opinią nie zgodzić. I choć Sebastián Lelio, chilijski reżyser, stara się tworzyć kino autorskie, skoncentrowane głównie na kobietach, co zauważymy, przyglądając się jego filmografii, to o jego najnowszym filmie trudno rozprawiać w kategoriach artystycznych. To w końcu właściwie "dosłowny" remake hiszpańsko-chilijskiej Glorii (również jego autorstwa) z 2013 roku. Tworzenie tego samego filmu, dostosowując go jedynie do standardów najważniejszego rynku kinowego na świecie, mówi więc samo za siebie. Podawanie innego powodu niż pieniądze, będzie powodem naciąganym. I jeżeli oryginał bronił się dzięki oryginalnym założeniom, służącym przedstawieniu tematu w autorski sposób, to powielając tę opowieść, traci on swoje pierwotne wartości, uwydatniając tym samym to, czego Glorii Bell brakuje: dobrej historii. Tytułowa Gloria (Julianne Moore) jest dobijającą do "sześćdziesiątki" rozwódką, która na przekór panującej dookoła modzie, nie poddaje się szarej rzeczywistości, a wręcz przeciwnie – stara się aktywnie spędzać wolny czas, dbając o to, żeby nie wypaść z życiowego obiegu. Chodzi więc na zajęcia z jogi, spotyka się z przyjaciółkami, pozostaje czynna zawodowo i utrzymuje kontakt z dorosłymi już dziećmi, ale jednocześnie nie zapomina przy tym o poszukiwaniu miłości i gdy najdzie ją ochota – odwiedza nocny klub, aby potańczyć i poznać nowych ludzi. Podczas jednego z takich wypadów zaiskrzy między nią a sympatycznym mężczyzną, Arnoldem (John Turturro), co będzie dla niej szansą na życie pozbawione ciężaru samotności. Budując swój nowy związek, stara Gloria się jednocześnie wspierać swego syna Petera (Michael Cera) i córkę Anne (Ceren Pistorius), również zmagających się z romantycznymi sferami swoich żyć. Opis fabuły przypomina codzienność zdrowej i korzystającej z uroków dnia powszedniego, przeciętnej kobiety w kwiecie wieku, a co za tym idzie: film jest w dość ograniczony sposób nastawiony na konkretny typ odbiorcy. Każdy, kto nie znalazł się w swoim życiu w podobnym punkcie, będzie miał problem ze zidentyfikowaniem się z bohaterką i jej całkiem regularnym życiem. Dzieje się tak, pomimo ciekawego utrzymania głównej bohaterki w ciągłym centrum filmowego spojrzenia. Bliskie ujęcia, nieustannie kadrujące Glorię, sprawiają, że towarzysząca intymność, jaka rodzi się podczas obserwowania przez nas jej codziennych zmagań, zaczyna być wręcz namacalnie wyczuwalna. Nie jest ona przedstawiona jednak w taki sposób, abyśmy chcieli się w niej utrzymać – ot wkładamy buty zwyczajnej kobiety, której doskwiera samotność, a dodatkowo zostajemy przez to pozbawieni możliwości bliższego spojrzenia na zasygnalizowane problemy reszty bohaterów, o których wiemy tylko tyle, ile wie sama Gloria. Szukających wrażliwego sproblematyzowania codzienności reżyser odsyła z kwitkiem. Przez większość filmu jesteśmy świadkami odtwarzania schematów komedii romantycznej z dojrzałą kobietą w roli głównej. Tak więc, na zajęciach gimnastycznych trochę oszukuje przy bardziej skomplikowanych pozach, razem z przyjaciółką wykrzykują z balkonu wulgarne hasła żeby odreagować stres związany z pracą, a nowopoznany wybranek zapewnia jej ekscytujące doznania, których nie miała szansy wcześniej w swoim życiu spróbować. Te odhaczane przez twórcę punkty przewidywalnego scenariusza mają za zadanie zapewnić nam chwilę dobrego humoru i poczucia możliwości lepszego życia. Punktem zwrotnym stają się oczywiście pewne przeszkody pojawiające się na drodze do pełni szczęścia, wprowadzając na ekran nutkę wyświechtanej dramaturgii, jednak swą oryginalną drogę film zaczyna obierać dopiero pod koniec czasu ekranowego. Do tego momentu skutecznie potrafi zniechęcić nas do swego oklepanego rodowodu. Nie jest to z pewnością uniwersalny sposób przedstawienia kobiecego życia w kwiecie wieku, lecz ze względu na swą konsekwencję w towarzyszeniu Glorii może dogłębnie zadziałać na skonkretyzowany typ odbiorcy. Obcując z bohaterką, odnosimy wrażenie, że staje się ona nijako pewnym symbolem dla kobiet, które nie były zbyt rozpieszczane w ciągu swojego życia. Gloria bowiem, pomimo wszelkich przeciwności losu, problemów swoich bliskich i lat, ciążących jej na karku, nieustannie pokazuje swą determinację w dążeniu do celu, którym wydaje się czerpanie z życia możliwie jak największej radości. Wielokrotnie jesteśmy więc świadkami scen ubarwiania przez nią monotonnej rzeczywistości: ekspresywnego podśpiewywania w samochodzie podczas drogi do pracy, zmysłowego tańca do przeterminowanych rytmów w sobotnią noc, krótkiego, acz satysfakcjonującego seksu, a nawet narkotycznych chwil relaksu przy marihuanie. I mimo monotonii towarzyszącej w żonglowaniu tymi obrazami, twórca stara się pokazać nam obraz doskonale radzącej sobie, dojrzałej kobiety, dla której codzienność wcale nie musi być szara, a jej powtarzalność można ubarwiać swym nastawieniem. Główna bohaterka staje się feministycznym przykładem, zachęcającym do walki o lepsze jutro dla wszystkich kobiet, które w swym życiu doświadczyły przykrości różnej maści, a poczucie takiego wydźwięku wzmacniane jest poprzez obrazowanie każdego z obecnych na ekranie mężczyzn, jako w jakiś sposób niestabilnych lub niedojrzałych emocjonalnie. To kobiety zawsze zachowują tutaj zimną krew i, mimo że targane są przez wewnętrzne niezdecydowanie i strach, napędzający przez sytuacje z zewnątrz, to finalnie zawsze wychodzą ze wszystkiego z podniesioną głową. Obraz trafi głównie do wąskiej grupy odbiorców, która po seansie powinna nabrać optymistycznego spojrzenia na życie. W innym wypadku, jeżeli warto z jakiegoś powodu zobaczyć nowy film w reżyserii Lelio, to należy docenić w nim końcową deromantyzację schematu znanego z pospolitych komedii romantycznych – jednak droga, która do niej prowadzi, może okazać się nam bardzo dobrze znana i jeżeli dodatkowo nie wpisujemy się w wymarzony target twórcy, niezbyt zachęcająca do pokonania – tym bardziej, kiedy już nią szliśmy w roku 2013.